Ten
blog powstał z myślą o polskich fankach naszej ulubionej dwójki - Adama
i Tommy'ego. Liczę, że historia przypadnie wam do gustu :) Proszę także
o komentarze, bym wiedziała, czy jest tu ktoś, kto czyta gołębia :)
zatem zapraszam!
Prawie perfekcyjny
Księżyc,
niczym biały nóż, rozcinał granatowe sklepienie i oświetlał zaspane
miasto. Deszcz odbijał się cicho od szklanej tafli szyby, należącej do
bogatego apartamentowca. Brązowe tęczówki wpatrywały się w bezkresną
dal, pokój wypełniały dwa miarowe oddechy i zawodzące
„tik-tak-tik-tak-tik…”
Tommy
Joe przesunął chłodnymi palcami po jedwabnej, kremowej pościeli, czując
pod opuszkami przyjemny, śliski materiał. Zerknął na znajdującą się u
jego boku postać. Czarnowłosa dziewczyna tworzyła wokół siebie dymną
zasłonę, zaciągając się papierosem.
- Prosiłem. Rzuć.
Wbiła w niego swoje zimne, niebieskie oczy i parsknęła cynicznie
- Prosiłam. Kochaj mnie?
Ratliff błądził wzrokiem po pokoju, po chwili znów spojrzał na Keri.
- Wytłumaczysz mi, co jest nie tak? – spytał, próbując uchwycić jej rozbiegane oczy.
-
Ty się jeszcze pytasz? Ty chyba żyjesz w innym świecie. Widzimy się raz
w tygodniu, ba, raz na dwa tygodnie, a sprawiasz wrażenie marionetki,
która ma na plecach wyszyte „zrób ze mną cokolwiek, wszystko mi
jedno, nie zapomnij odłożyć na miejsce”.
Tommy czuł na sobie kpiący wzrok niewiele młodszej dziewczyny, która wydmuchnęła mu na policzek suchy, papierosowy dym.
-
Zastanów się czego chcesz. Jeśli nie umiesz zdecydować co jest dla
ciebie ważniejsze – bas czy ja, pomogę ci i to szybciej niż myślisz. –
dodała i sięgnęła po telefon.
Ratliff
nie wiedział co ma powiedzieć. Chociaż nie, wiedział – jednak prawda
mogła być zbyt bolesna dla tak młodej kobiety. Usiadł i spojrzał na
Keri.
- Jestem zmęczony. Mieliśmy trzy koncerty w tym tygodniu, zrozum to. Hej? – ujął ją za podbródek i skierował jej twarz ku sobie.
Uległa jego przepraszającemu spojrzeniu i zatraciła się w nim. Po chwili jednak spytała
- Trzy koncerty, a ile imprez i przypadkowych przygód z nieznajomymi?
- Żadnej Keri. Żadnej. – odparł i próbował się do niej zbliżyć.
Oparła
dłoń o jego nagą klatkę, zatrzymując go, tworząc znaczny dystans między
nimi. Bez słowa wstała, okryła się cienkim szlafrokiem i zniknęła w
łazience. Tommy przewrócił oczami i zaczął się ubierać. Czuł się
okropnie, odkąd rozpoczął swoją pracę w zespole Adama Lamberta, jego
relacje z Keri uległy znacznemu pogorszeniu. Z tygodnia na tydzień
było coraz gorzej. Choć starał się być idealnym partnerem, czasami miał
ochotę wszystko rzucić – nie otrzymywał niczego przyjemnego. Zapomniał
już jak to jest być kochanym – słuchać ciepłych słów, powodować uśmiech
tej jedynej, tulić ją całymi godzinami, cieszyć się z drobnych
prezentów, którymi witała go na lotnisku. Teraz wiedział tylko czym jest
zimny seks, pozbawiony pocałunków i namiętności. Włożył czarne spodnie,
szarą koszulkę i buty. Chwycił bluzę leżącą na szafce oraz walizkę
ustawioną przy wyjściu. Podszedł do drzwi łazienki i zapukał dwukrotnie.
Serce w jego piersi uderzyło mocniej.
-
Keri? Kochanie, pożegnasz się ze mną? – drugie ze słów z trudem
przeszło mu przez gardło, jednak postanowił dać choć mały wyraz faktu,
że zależy mu na utrzymaniu tej znajomości.
W
odpowiedzi otrzymał milczenie. Krew uderzyła mu w skronie i nacisnął
klamkę. Dziewczyna stała przed lustrem, jej twarz była bez wyrazu.
- Wyjdziesz stąd?
Podszedł i chwycił ją za nadgarstek – jak długo to będzie trwać?! Każde nasze spotkanie będzie miało podobny scenariusz?!
Uderzyła
go w policzek. Poczuł palący ból na swojej twarzy, malowała się na niej
złość. Przez jego palce przeszło mrowienie i gdyby nie fakt, że stoi
przed nim kobieta, za chwilę użyłby swojej pięści. Chwycił swoje rzeczy,
by nie dopuścić do czegoś głupiego i opuścił pokój, nie reagując na
dochodzące z oddali „Tommy! Czekaj! Wariat!”.
Wyszedł
z budynku, zimny wiatr dał ulgę jego rozgrzanemu ciału. Telefon w jego
kieszeni wibrował już czwarty raz, wyciągnął go i przyłożył do ucha.
-
Co, do cholery?! – wrzasnął, zwracając na siebie uwagę kilku
przechodniów. Czuł mocniejsze niż zwykle pulsowanie w swoich tętnicach.
- Hej, spokojnie. Taksówka na Ciebie czeka pod blokiem. Za godzinę mamy samolot, więc… Tommy, znowu?
W
jego głowie rozbrzmiewały nuty spokojnego tonu, który powodował
ukojenie dla rozszalałych zmysłów. Westchnął cicho i otarł mokre od
deszczu policzki.
- Porozmawiamy w drodze… Boże, Adam, ten świat jest nienormalny…
Choć
Tommy nie mógł zobaczyć twarzy Lamberta, wiedział, że ten właśnie się
uśmiecha. Zapanowało krótkie milczenie, które Ratliff odebrał jako
zakończenie konwersacji. Wsunął telefon do kieszeni i ruszył w stronę
lotniska. Ta noc trwała wieki.
***
Zajął
miejsce przy szybie. Oparł o nią skroń i zmrużył oczy. Myśl, że lot do
Europy będzie trwał blisko dwanaście godzin usypiała go jeszcze
mocniej. W jego uszach dzwoniły jeszcze wysokie tony głosu dziewczyny.
Żałował, że wrócił do niej w tę krótką przerwę. Znacznie lepiej bawiłby
się w towarzystwie zespołu, dla którego coś znaczył. Miał
ochotę zagłuszyć ciągle powracające do niego słowa"wariat! na tym
świecie są lepsze niż ja, więc mnie rzuć Mr. Tommy Joe!". Muzyka Mansona
brzmi lepiej niż jakiekolwiek babskie gadanie. Poczuł dłoń na swoim
udzie.
-
Tommy, witaj glitterbaby. - Ratliff odwrócił głowę i ujrzał radosną
twarz Adama, który poklepał go po ramieniu, po chwili szperał już w
swojej torbie – masz ochotę coś zjeść? Jest po pierwszej w nocy, a ja
będę pakował w siebie węglowodany. Nie powinienem, trener mnie za…
Tommy
zaśmiał się do siebie i pokręcił głową. Choć każdy człowiek poczułby
się zignorowany i totalnie olany, Ratliffa zawsze śmieszyły błahe
problemy Lamberta, kręcące się wokół mody, jedzenia i facetów.
-
śmiejesz się ze mnie? – Adam zaczął grozić chłopakowi ręką, w której
trzymał batona. Tommy skierował ku niemu swoje radosne oblicze.
-
Żeby Keri miała twój charakter. Byłbym w siódmym niebie – zabrał
Adamowi kaloryczny posiłek i poczuł, jak jego żołądek domaga się czegoś
słodkiego.
- Mówiłem, zrezygnuj z dziewczyn. To…
- Nie ma mowy – przerwał mu Tommy – Zrezygnuj z facetów – dodał i poczuł powracający humor.
- Sam wiesz, że to niemożliwe.
-To czemu sam mi to proponujesz? – Tommy skierował wzrok na Adama, domagając się odpowiedzi.
- Bo ciągle masz z nimi problemy.
-
Nie z nimi, a z nią. Z nią, Adam. Ona mnie wykańcza – powiedział cicho
Tommy, zwracając uwagę na osoby siedzące przed nim. – Daję jej wszystko,
ale ona nie chce nic. Ile mam się starać? Co jest we mnie nie tak? –
wpatrywał się w niebieskie oczy Adama, jego usta pozostały rozchylone,
jakby nadal chciał mówić, ale coś stanowiło przeszkodę. Lambert lekko
potarmosił jego blond grzywę i przesunął dłonią po jasnym policzku.
- W tobie wszystko jest…
- Jest…? - powtórzył Tommy Adam zamyślił się i cofnął dłoń. Uśmiechnął się szczerze – prawie perfekcyjne.
kocham to!!
OdpowiedzUsuń