Na
początku chcę podziękować Wam za wszystkie komentarze. Nie sądziłam, że
ten odcinek wzbudzi w Was aż tak silne emocje, jednocześnie cieszę się,
że skłonił do refleksji. Lubię czytać Wasze wnioski, opinie,
przemyślenia – dziękuję za to :)
Pati:
Wątek tytułu wróci do nas niedługo. Co prawda szukałam pewnego punktu
B, w którym dojdziemy na koniec tej historii, ale bez przerwy przychodzą
mi do głowy nowe pomysły i jedyne o czym mogę zapewnić, to fakt, że
Piaskowy nieprędko się skończy :) W pewnym sensie dopiero się zaczął –
mam na myśli związek Adama i Tommy’ego.
Kasica18: Oczywiście, pojawi się wyjaśnienie kto strzelał do Tommy’ego. Macie już na to jakieś pomysły?
Nelly:
Jeśli masz czas i ochotę możesz się pobawić w grafikę. Przebłyski
Tommy’ego to jedynie jego przeczucie. Myślę, że każdy tego doświadczył w
większym bądź mniejszym stopniu. W tym przypadku wyglądały bardziej jak
proroctwo niż przeczucie, ale taki był zamiar.
Gorzki nektar
Adam
wpatrywał się w oświetlone, szklane drzwi największego szpitala w
mieście. Klęczał w zimnej kałuży, na jego twarzy malowała się totalna
pustka; brak emocji, nicość. Monte nie spuszczał ręki z jego ramienia i
milczał wymownie, a każda sekunda ciszy była jak kolejny cierń wbijający
się pod zranioną skórę. Czarnowłosy mężczyzna spuścił wzrok i zamknął
oczy. Czarna melancholia gasiła żar w jego żyłach i roznosiła się po
całym zmęczonym ciele. Czuł, że po jego policzkach spływają ciepłe
krople.
- Jesteś wyczerpany. Odwiozę cię do hotelu, wrócę tutaj.
Adam
milczał. Nagle zerwał się z betonu i pobiegł za lekarzami; jego reakcje
były nieprzewidywalne. Woda pod stopami rozchlapywała się na wszystkie
strony, a odbijający się w gładkiej tafli księżyc rozbijał się na
tysiące małych kropli. Czarnowłosy wbiegł do głównego hallu szpitala.
Wokół nieprzytomnego ciała Tommy’ego zebrał się kilkuosobowy zespół
lekarzy
-
Mocno krwawi, stracił przytomność! Grupa zero, potrzebujemy jednego
litra grupy zero!– Zawołał najstarszy z ratowników, gdy dwóch
pozostałych zmierzało ku blokowi operacyjnemu.
-
Jasna cholera, nie mamy zero w tej chwili! – Krzyknął jeden z lekarzy –
Dostaniemy ją za co najmniej dziesięć minut, to za długo!
Adam
go dogonił, dyszał ciężko – Ja mam grupę zero, mogę pomóc – Rzekł
drżącym głosem i oparł się o ścianę, czując, że coraz bardziej traci
kontrolę nad swoim ciałem.
Lekarz patrzył a wokalistę – Jesteś z rodziny? – Spytał po chwili zawahania
Adam spojrzał na Tommy’ego, żar ponownie rozpalił krew w jego żyłach – Nie, jestem jego partnerem.
Mężczyzna rozchylił usta i milczał krótką chwilę – Kodeks zabrania pobierania krwi od homoseksualistów. Przykro mi.
-
Co?! – Wrzasnął Adam i gdyby nie Monte, który właśnie znalazł się za
nim, rzuciłby się na człowieka w kitlu – Kodeks?! Kurwa mać, on umiera! –
Krzyczał w histerii i próbował się wyrwać z uścisku Montego
- Proszę wybaczyć, nie możemy. Musimy zrobić badania.
Jeden z lekarzy spojrzał na chirurga, który rozwścieczył Adama – Mamy minutę na decyzję, nie zdążymy – Rzekł – Albo tracimy pracę i zdolność do wykonywania zawodu albo ten chłopak umrze.
Główny
lekarz zwrócił uwagę na Lamberta – Na salę operacyjną, teraz – Rzekł
szybko, a ratownicy podążyli w tamtym kierunku. Czarnowłosy szedł za
nimi, a nim wkroczył do pomieszczenia włożył zielony fartuch. Trzech
chirurgów zebrało się wokół stołu, na którym położyli blondyna i bez
planowania rozpoczęli przygotowania do operacji. Przeróżne srebrne
narzędzia operacyjne błyszczały w świetle żółtego reflektoru, ich zimny
szczęk wywoływał dreszcze pod skórą Adama. Lambert siedział w odległości
metra od Ratliffa i odsłonił swoje ramię; jego skóra była sucha i
zimna. Co kilka chwil powtarzał sobie Bądź silny, bądź silny. Weź się w garść do cholery, on przeżyje. Walczył
o resztki nadziei ostatkami sił; jedynie silne uczucie jakim darzył
blondyna pozwalało mu patrzeć jak Ratliff stoi po tej stronie, lecz
zmierza w kierunku ciemności, nie światła – światłem jest miłość, której
owoc można skosztować jedynie w życiu na ziemskim padole.
-
Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Przy niewiele ponad pół litrze
oddanej krwi stracisz przytomność. Wiesz jakie są konsekwencje? Możesz
stracić…
- Przestań pieprzyć i zrób to! – Krzyknął Lambert i podsunął rękę – Ściągnij tyle ile będzie potrzeba.
Lekarz
zamilknął i przytaknął. Tuż po chwili rozpoczęto proces transfuzji.
Wszystko odbywało się niezgodnie z normami panującymi w szpitalach, ale
to była jedyna droga do ocalenia życia młodego mężczyzny. Adam wpatrywał
się w ciało ukochanego, który teraz zupełnie bezbronnie leżał pod mocną
lampą. Jeden z chirurgów przeciągnął ostrym skalpelem po linii brzucha,
zostawiając czerwony, kilkucentymetrowy ślad. Czas, tak ważny do tej
pory, teraz przestał istnieć. Stan, w którym znajdował się Adam był
jednym z najgorszych, jakich można doświadczyć; wyobraźnia mieszała się z
realnymi wydarzeniami; momentami tracił świadomość tego gdzie jest,
dlaczego tu trafił. Lambert czuł łzy napływające do jego oczu i zacisnął
pięść prawej ręki, w której stopniowo tracił czucie. Widział rurkę
łączącą jego ramię z ramieniem Tommy’ego, wpatrywał się w czerwoną
ciecz, która w szybkim tempie opuszczała jego ciało i wędrowała wprost
do krwioobiegu Tommy’ego; gorzki nektar życia.
- Teraz część mnie będzie krążyć w Twoim ciele… - Wyszeptał, wpatrując się w zamknięte oczy Tommy’ego.
-
W porządku? – Spytał lekarz stanąwszy obok Adama. Ten znacząco pokiwał
głową. Opuścił powieki i czuł jak słabnie – Nie pozwólcie mu odejść.
-
Zrobimy wszystko co w naszej mocy – Rzekł jeden z lekarzy. Adam nie
chciał już otwierać oczu. Nie chciał patrzeć na to jak obcy ludzie
zagłębiają w brzuchu Ratliffa zimne narzędzia, jak nieczule patrzą na
swoje palce. Polecenia lekarzy docierały do jego uszu jakby przez mgłę.
-
Tracimy go – Rzekł jeden z nich. Adam był już zbyt słaby, by zareagować
na usłyszane słowa. Nie wiedział czy minęło dziesięć minut, dwadzieścia
czy już sześćdziesiąt. Osunął się na czuwającego przy nim lekarza.
***
Kiedy obudził się, leżał na szpitalnej sali. Zamrugał kilkukrotnie, miał przed oczami mgłę.
- Monte? – Spytał szeptem, widząc znajomą sylwetkę. Przetarł oczy – Monte, co z nim…
- Nie wiem, trwa operacja – Odparł gitarzysta – Jeśli dobrze się czujesz możemy pojechać do hotelu.
Adam
czuł się fatalnie, lecz nie chciał się do tego przyznać. Spuścił nogi z
łóżka i podparł się dłońmi i białe, metalowe ramy, zakręciło mu się w
głowie, poczuł jak zawartość żołądka wraca do gardła.
-
Jedźmy stąd, nie chcę tu być – Rzekł bezbarwnym tonem. Monte patrzył na
niego dłuższą chwilę. Miał świadomość, że Adam jest w szoku, ale to co
się z nim działo było na skraju wariactwa.
Opuścili
szpital, Adam szedł przed siebie, nie oglądając się za siebie. Mokre,
sceniczne ubranie przykleiło się do jego ciała, ciemny makijaż rozpłynął
się pod wpływem deszczu i łez. Pittman westchnął
-
Dasz sobie radę? – Zawołał do wokalisty, który szedł kilka metrów przed
nim. Jadące samochody przecinały panującą ciszę na wskroś.
Lambert
zwolnił, zamyślił się dłuższą chwilę. Nie wiedział co powinien robić.
Chciał zniknąć; nie odpowiedział na zadane pytanie i intuicyjnie wybrał
drogę wiodącą w kierunku hali, na której znajdował się jeszcze pół
godziny temu. Ulice pustoszały, księżyc rozświetlał czarne niebo na
którym migotało kilka samotnych gwiazd. W pewnej chwili Adam poznał
najgorsze ze wszystkich możliwych uczuć; pustkę, żal, ból, nienawiść.
Zacisnął dłonie w pięści i przyspieszył kroku. Musiał być silny; po raz
kolejny w swoim życiu nie mógł dać się złamać. Tommy, mój kochany Tommy. Wybuchnął płaczem i zatrzymał się tuż przy jezdni. Jego głośny szloch niósł się po całej okolicy.
- Tommy, nie odchodź… - Zaskomlał zawodząco, wpatrując się w ciemność na swej drodze.
***
Hala
była pusta. Monte wszedł na scenę wejściem przez kulisy. Za każdym
razem gdy spoglądał pod nogi, widział pojedyncze krople krwi.
Nieprzyjemne uczucie ukłucia w żołądku ponownie wróciło. Gdy podniósł
wzrok dostrzegł Camilę, która siedziała przy swoim instrumencie i tępo
wpatrywała się w leżący na deskach bas.
- Gdzie wszyscy? – Spytał i ominął instrument szerokim łukiem, wcisnął dłonie w kieszenie. Oczy Camili były zaczerwienione, powieki spuchnięte.
- W garderobie – Wymamrotała zmęczonym głosem i zmrużyła oczy
Monte
wziął głęboki oddech. Jego dłonie nadal drżały – Patrzyłem na niego. W
pewnej chwili cofnął się tak, jakby ktoś zadał mu mocny cios. Od razu
zobaczyłem krew, wybiegłem. Dobrze, że ambulanse są pod halami. Ktoś
musiał do niego strzelić, nie było słychać tego dźwięku, ale jestem
pewien, że to był pistolet.
- Co z nim? – Spytała po chwili i otworzyła szerzej oczy
-
Nie wiem. Pojechałem za Adamem, lecz ten był w takim szoku, że zupełnie
się wyłączył. Cholera, nie powinienem zostawiać go samego. W każdym
razie nie można dopuścić, by siedział teraz w szpitalu. On tam zwariuje,
a jeśli zobaczy Tommy’ego to będzie histeryzował.
Camila
nie odezwała się ani słowem. Opuściła scenę, a jej kroki były jedynym
odgłosem, jaki pobrzmiewał. Pittman wsłuchiwał się we własny oddech i
zamknął oczy. Bał się, po raz pierwszy od dawna czuł niesamowity strach.
Nie wyobrażał sobie tego, jak zniesie śmierć Tommy’ego. Jeszcze
większym strachem napawała go myśl o tym jak tę wiadomość odebrałby
Adam. W pewnej chwili na korytarzu wybuchła żarliwa kłótnia. Kiedy
usłyszał głos Lamberta, od razu pobiegł w kierunku z którego dochodził
jego głos
- Jak mogliście na to pozwolić?! Jak?! – Krzyczał histerycznie w stronę ochroniarzy. Monte podbiegł do niego
- Adam, uspokój się. Uspokój się! – Wrzasnął i rzucił Lamberta na ścianę – Nikt nie jest temu winny!
-
Jeszcze powiedz, że tak chciał Bóg! – Wykrzyczał pretensjonalnie Adam i
patrzył na gitarzystę. W jego oczach nie malował się smutek ani złość –
to była nienawiść.
- On przeżyje! – Monte próbował go przekrzyczeć. Zespół wyszedł z garderoby i obserwował zajście.
-
Umarł, kiedy przy nim byłem! Nie żyje, rozumiesz to?! – Odepchnął
Pittmana z całych sił i poszedł w kierunku sceny. Monte nie wiedział co
ma robić; Adam był w szoku i co chwilę miotały nim różne emocje.
Lambert
szybko wbiegł na scenę, a gdy zobaczył leżący na podłodze instrument,
zatrzymał się. Wpatrywał się w bas niczym otępiałe zwierzę. Zbliżył się
powoli i klęknął. Przesunął palcami po jasnym korpusie, zabrudzonym
krwią, miał wrażenie, że czuje pod palcami ciepło. Uniósł ciężki
instrument i oparł go o swoje udo. Gryf był w połowie złamany i trzymał
się jedynie poluzowanych, grubych strunach, które nie były w stanie
wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nie wiedział co się z nim dzieje; nie
wiedział co dzieje się z Tommym. Przycisnął instrument do piersi i
trząsł się. Na scenę weszli wszyscy członkowie zespołu. Byli
przygnębieni, a widok Adama napawał ich jeszcze większym smutkiem.
Wiedzieli, że tych dwóch zawsze trzymało razem, byli dla siebie jak
bracia. Teraz ten duet został rozbity przez jedną, ołowianą kulę. Adam
czuł obecność przyjaciół, jednak nie miał odwagi na nich spojrzeć.
Zbliżyli się ostrożnie, jakby przed ich stopami drzemał lew.
- Adam? – Wycedziła Camila i kucnęła tuż przy wokaliście pogrążonym w myślach – Zarezerwować ci pokój w hotelu?
Lambert spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem – Mówisz tak, jakby nic się nie stało…
- Musimy zachować spokój, póki nie będzie wyjaśnień… - Rzekła ze spokojem i wzięła jego dłoń –Martwimy się o ciebie, Adam…
Milczał
dłuższą chwilę. Miał ochotę rzucić się na nią i rozszarpać na strzępy.
Monte usiadł tuż obok – Prześpisz się, a kiedy zadzwonią ze szpitala, od
razu cię obudzę. Nasz menadżer jest na miejscu, Tommy jest na sali
operacyjnej.
- Kiedy dostałeś tę wiadomość? – Spytał Lambert
-
Pół godziny temu – Odpowiedział ze spokojem Monte i wstał, spojrzał na
resztę zespołu – Zajmę się nim. Jedźcie do hotelu, dotrzemy tam
niedługo.
Adam
wstał, nie wypuszczając instrumentu z rąk. Monte poklepał go po
ramieniu i westchnął do siebie. Opuścili halę tylnym wyjściem i
skierowali się wprost do taksówki.
***
Czarnowłosy
mężczyzna leżał na niedużym łóżku w przytulnym pokoju. Obserwował
Pittmana, który siedział obok i opierał łokcie o kolana. Trwał w tej
pozycji od piętnastu minut, a jedyną oznaką życia były jego unoszące się
i opadające powieki.
- Monte? – Spytał, lecz gitarzysta nie zareagował. Kopnął go kolanem w plecy.
Pittman spojrzał na przyjaciela – Co?
- Nie zasnę. Nie dam rady. Proszę, jedźmy do szpitala…
- Nie – Rzekł sucho Monte – Czekam na telefon, na razie nie ma żadnych nowych informacji. Śpij, będę czuwał.
-
Kurwa mać, nie zasnę… - Westchnął cicho Adam i przewrócił się na plecy.
Skrył twarz w dłoniach – Boże, jak do tego mogło dojść…
Kiedy
Monte usłyszał cichy szloch, zbliżył się do czarnowłosego. Choć nigdy
tego nie robił, wziął go za rękę – Trzymaj się, jesteś dzielny. Tommy
nie chciałby byś płakał z jego powodu.
Adam
ścisnął dłoń Pittmana i niechętnie otarł łzy. Wpatrywał się w jasny
sufit – Dlaczego doceniamy największe skarby dopiero, gdy je tracimy… -
Wymamrotał przez cichy płacz
-
Bo jesteśmy beznadziejni – Odparł Monte i położył się obok – Życie
pisze chore scenariusze. Za dużo w nich błędów. Tak właściwie to… Jak to
się stało, że jesteście razem? – Spytał, choć czuł, że to nienajlepszy
moment na sielankowe wspomnienia.
Adam
zamyślił się dłuższą chwilę – Nie wiem. Dochodziło między nami do
różnych sytuacji, w których okazywaliśmy sobie wzajemne zainteresowanie.
Traktowałem to jako flirt, bo Tommy mi się podobał, ale był
nieosiągalny… a on się we mnie zakochał. Nie byłem na to gotowy, nigdy
bym się tego nie spodziewał. Wiedziałem, że jest dobrym człowiekiem,
czułem, że jesteśmy ze sobą blisko, jednak nie byłem pewien co tak
naprawdę do niego czuję.
- Czy gdybyś miał wybór i mógł o tym zadecydować… wolałbyś teraz leżeć na stole operacyjnym zamiast niego?
- Tak – Odparł bez wahania Adam
- A gdybym spytał cię o to miesiąc temu? – Dopytywał Pittman i spojrzał na czarnowłosego wokalistę
- Odpowiedź brzmiałaby identycznie – Rzekł Lambert i zamknął oczy.
- To dowód na to, że kochałeś go od zawsze.
Ich
rozmowę przerwał dźwięk telefonu. Stary Samsung leżał na szafce obok
łóżka i w wyniku wibracji przesuwał się po blacie. Adam patrzył na małe,
elektroniczne urządzenie. To ono ma być pośrednikiem, który sprawi, że
jego życie wróci do normy bądź całkowicie legnie w gruzach.
***
Jeśli
chodzi o ten odcinek, mam nadzieję, że Was nie zawiodłam. Chciałam jak
najlepiej przedstawić ból Adama, jednocześnie starając się Was nie
zanudzić. Wiem, że jego zachowania mogą być momentami przerysowane i
wyolbrzymione, ale w taki sposób najlepiej jest przedstawić jego
uczucia.
Chciałam
jeszcze w skrócie nawiązać do transfuzji – przepisy (nie tylko w
Polsce) zabraniają pobierania krwi od homoseksualistów. Dla
zainteresowanych, tutaj jest świeży artykuł na ten temat http://www.zielonydziennik.pl/na-emigracji/krwiodawstwo-a-homoseksualisci
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz