Cześć
Wam! Przyszedł czas na kolejny odcinek. Nim do niego przejdziemy,
zwrócę się do Was. Nelly skrytykowała poprzedni wygląd strony
(powiedziałabym, że nawet w odpowiednim momencie, bo ostatnio stworzyłam
nowy banner) jednak obecnie go usunęłam (może ktoś z Was już go
widział, bo przez pół dnia był na stronie) a teraz, okazjonalnie jest
ten, który wasze pikne oczęta widzą :) Ciekawscy mogą doczytać więcej na
temat zdjęcia na http://tjrpics.livejournal.com/119255.html
Widziałam,
ze w ostatnich pytaniach pojawiły się wątpliwości co do chwilowego
zapomnienia Tommy’ego. Nie będę zdradzać, po przeczytaniu poniższego
odcinka zrozumiecie o co chodzi.
Sasu: Dzięki za powiadomienie, tym razem się wybiorę!
Kasica18: Spóźnione sto lat! :)
Ten odcinek dedykowany jest moim stałym czytelniczkom.
Bez Was ten blog przestałby istnieć. Wasza obecność nakręca całą fabułę
tego opowiadania i niezwykle się cieszę, że jesteście ze mną cały czas.
Dzisiejszy odcinek jest dla mnie szczególnie istotny, resztę dopowiem
na końcu notki. A teraz zapraszam do czytania.
Troska i Nadzieja
Tommy
siedział w garderobie, trzymając bas na kolanach. Co kilka chwil
odgrywał melodie przypadkowych piosenek, które zespół miał zaprezentować
tego wieczoru. Jego palce zwinnie przesuwały się po metalowych
strunach. Kiedy podniósł wzrok, zauważył Adama stojącego tuż przed nim
-
Gotowy, by dać dziś czadu? – Spytał z uśmiechem na ustach i dał
chłopakowi kubek świeżo zaparzonej kawy. Tommy wziął go, czując mocny
aromat działający pobudzająco na ospałe zmysły
- To ty jesteś od dawania czadu. Ja tylko stoję gdzieś w cieniu – Rzekł z uśmiechem
- Fani cię kochają – Odparł Adam i usiadł tuż obok ze swoim kubkiem
-
Chyba nie tylko oni – Rzekł Tommy i zerknął porozumiewawczo na Adama.
Nie usłyszał odpowiedzi. Uśmiech spłynął z jego twarzy. Adam spojrzał na
Ratliffa i patrzył przez dłuższą chwilę w jego brązowe tęczówki
- Wiele dla mnie znaczysz. Wiesz o tym, prawda? – Rzekł i niemal niezauważalnie przesunął palcami po policzku blondyna
- Wiem – Odparł Tommy, zerkając w kierunku Taylora, który odwrócony tyłem rozmawiał przez telefon.
Adam przysunął się do ucha blondyna – Jesteś taki piękny… - Rzekł cicho i delikatnie musnął nosem policzek basisty.
***
Wychodzicie na scenę za pięć minut rozbrzmiał
głos menadżera, który rozmawiał co kilka chwil z kimś innym. Adam stał
oparty o ścianę tuż obok swojego basisty. Obserwował go dłuższą chwilę
- Dłonie ci się trzęsą – Rzekł po chwili
- Co? – Spytał Tommy. Sprawiał wrażenie zamyślonego
- Drżą ci palce – Powtórzył innymi słowami Adam i wskazał na ręce Tommy’ego, które błądziły po korpusie jasnej gitary
- Zawsze tak mam – Rzekł Ratliff – Kiedy zaczniemy grać, będzie już w porządku – Dodał, by uspokoić wokalistę – Nie zawiodę.
-
W to nie wątpię – Uśmiechnął się Adam i bawił się mikrofonem. Wrzaski
dochodzące zza drzwi wiodących na scenę przybierały na sile z każdą
chwilą.
Tommy zmrużył oczy i wziął głęboki oddech. Wieczne światło, tam tam, tarararam, rekwiem. Marsz, marsz, rekwiem. Jego serce biło szybciej. Te myśli, one już się wcześniej pojawiły. Zimny pot pokrył jego bladą skórę. Za dwie minuty wychodzicie na scenę! Ponownie
rozbrzmiał głos. Tommy zapatrzył się w obrazek na ścianie. W jego
głowie rodziło się dziwne uczucie, po którym zapanował chaos. Nie
potrafił nawet zarejestrować kształtów, w które się wpatrywał.
- Adam – Wyszeptał i złapał wokalistę za nadgarstek – Daj mi mocnego kopniaka.
Czarnowłosy
miał przez chwilę wrażenie, że Tommy robi sobie żarty. Szybko odsunął
od siebie tę myśl i wszedł z blondynem do najbliższego otwartego pokoju;
na szczęście było tam pusto.
- Co się dzieje? – Spytał i zamknął drzwi
- Nie wiem. Dawno nie graliśmy. To chyba trema.
Lambert
zbliżył się i popatrzył w oczy Ratliffa. Jego źrenice były tak
powiększone, że prawie zupełnie przysłaniały tęczówki. Powieki uniesione
były wysoko. Adam dotknął dłoni basisty, której palce były strasznie
zimne.
-
Zagrałeś już tyle koncertów, że kolejny nie powinien cię stresować.
Wyluzuj się – Rzekł Adam i pocałował usta Tommy’ego. Te były ciepłe,
jednak wyjątkowo suche. Adam nie spotkał się z żadną zwrotną reakcją –
Musimy wracać. Już czas – Rzekł, lecz Tommy patrzył na niego
nieprzerwanie.
Adam przytulił go mocno do swojego ciała i pogłaskał plecy skryte za ciemnym materiałem koszuli.
-
Wieczorem weźmiesz kąpiel i odpoczniesz – Rzekł i pocałował ukochanego w
czoło. Nigdy wcześniej nie widział, by Tommy tak szczególnie stresował
się koncertem. Przecież był typem, który niczym się nie przejmuje.
Ratliff odetchnął i przewrócił oczami
- Przepraszam.
-
Nie przepraszaj – Odparł Adam i otworzył drzwi, zza których powiał
chłód – Zagraj dziś najlepiej jak potrafisz – Uśmiechnął się i wyszedł z
garderoby, zostawiając w niej jedynie zapach swoich perfum.
Tommy
uspokoił się. Myśl o tym, że zaraz spotka fanów napawała go szczególnym
poczuciem szczęścia. Wyszedł z małego pokoju i podążył śladami Adama,
który odważnie kroczył przed siebie.
Wkroczyli
na scenę. Kiedy rozbrzmiały pierwsze nuty i kilka chwil później
rozbłysnęły światła, Adam poczuł się rewelacyjnie. Uwielbiał śpiewać i
dzielić się tym z fanami. Gdy
rozpoczął pierwszy wers Voodoo, odwrócił się w stronę Tommy’ego, który
był skupiony na grze. Lambert poczuł ogarniające go szczęście. Przebywał
w jednej hali z kilkoma tysiącami osób, a tylko on, jego partner oraz
Monte wiedzieli co tak naprawdę dzieje się w sercach obu muzyków.
Niecierpliwie czekał na część instrumentalną, a kiedy ta nastąpiła,
podszedł do blondyna i spytał krótko
- Okay?
Na co Tommy pokiwał znacząco głową i uśmiechnął się ciepło do Adama. Czarnowłosy podszedł do krawędzi sceny
-
Jesteście gotowi na więcej?! – Krzyknął w stronę fanów, którzy
odpowiedzieli donośnym krzykiem. Zaśmiał się do siebie i dał znak, że
czas na kolejny utwór. Głośna muzyka wypełniała potężną halę i wprawiała
w drgania zimne, betonowe ściany. Deski sceny skrzypiały bezdźwięcznie,
a kurz unosił się aż do reflektorów zawieszonych pod samym górnym
stelażem sceny. Drobinki migotały w mocnym, żółtym świetle, a duże grono
ludzi spotkało się tego wieczoru w starej sportowej hali, by razem
bawić się przy muzyce ulubionego wokalisty i zespołu. Adam szedł powoli
wzdłuż sceny, patrząc co chwilę na krawędź i zebrany tłum. Krzyki
zgromadzonych zmieniły swój charakter. Od radosnych, wysokich pisków
przeszły do histerycznych i pełnych paniki. Ludzie zaczęli szamotać się
pod sceną. Choć Adam nie mógł dostrzec wyrazu ich twarzy, widział, jak
wielki chaos zapanował tuż przed nim. Brakowało czegoś. Jakiegoś
instrumentu. Basu.
Adam
odwrócił się machinalnie i ujrzał Tommy’ego, który stał nieruchomo na
swoim miejscu. Był pochylony do przodu i wyglądał tak, jakby wpatrywał
się w niewidzialny punkt na deskach sceny. Oddychał głęboko; jego klatka
piersiowa unosiła się i opadała. Jedną dłoń zaciskał na gryfie,
trzymając pod palcami konkretny akord, a drugą opierał o krawędź gitary.
Po korpusie białego basu spływała szeroka struga rzadkiej, jasnej krwi,
a czerwone krople kapały na ziemię jedna po drugiej. Dłoń Tommy’ego
zsunęła się po gitarze, zostawiając krwisty ślad, który przeciął płynącą
jednym szlakiem strużkę. Adam otworzył szeroko oczy i rzucił się w
kierunku Ratliffa.
-
Tommy?! – Wrzasnął, próbując przedrzeć się przez krzyki z sali.
Wszystkie instrumenty przestawały grać, jeden po drugim – Tommy?! –
Krzyknął ponownie Adam, biegnąc przez długość całej sceny. Nie zdążył;
Blondyn nieoczekiwanie upadł na ziemię, wprost na ciężki instrument,
który go przeważył i w tej chwili znalazł się między nim a podłogą.
Zawył z całych sił, gdy metalowe struny otarły o jego postrzałową ranę
na brzuchu. Adam rzucił się na kolana, uwolnił Tommy’ego od ciążącego na
jego ramieniu basu i przewrócił go ostrożnie na plecy. Dłoń Ratliffa
zatoczyła półokrąg za głową, zostawiając na beżowych deskach czerwony
ślad w kształcie łuku.
-
Lekarza! Karetkę! – Krzyczał Adam w stronę muzyków. Brakowało jedynie
Pittmana, który kilka chwil wcześniej wybiegł, by zwołać pomoc.
-
Boże, Tommy! – Wrzasnął Adam i zatrzymał wzrok na brzuchu. Materiał
koszuli był w jednym miejscu ubrudzony krwią, która tworzyła koło o
nieregularnych kształtach. Nie docierało do niego co się stało – Tommy! –
Krzyknął i spojrzał w oczy blondyna. Przeraziło go, że są tak spokojne i
mętne – Tommy! – Tym razem z jego ust wyrwał się paraliżujący okrzyk,
łzy napływały do oczu a dłonie drżały równie mocno jak głos – Odpowiedz
mi! - Krzyczał i przyłożył dłoń
do brzucha blondyna, próbując zatamować krwawienie. Opuszczająca ciało
dusza była w tym momencie metaforą; z Tommy’ego życie ulatywało przez
jedną ranę, która pojawiła się w chwili gdy ołowiana kula przebiła jego
skórę w okolicach mostka i z łatwością przemknęła przez naprężone
mięśnie.
-
Tutaj… - Wydukał Tommy, lecz jego głos był zbyt cichy, by Adam mógł go
usłyszeć. Odczytywał jedynie z ruchu warg – Za głośno, żeby słyszeć…
Broń, jest tu… Adam, uciekaj…
Na
scenę wpadło trzech lekarzy z ratownictwa medycznego. Monte odsunął
Adama, który wiernie trwał przy blondynie. Nie kontrolował, że gęste łzy
spływają po jego twarzy. Mężczyźni wykonali kilka czynności, położyli
chłopaka na noszach i tuż po chwili zniknęli za drzwiami kulis. Adam
wyrwał się z rąk Pittmana i pobiegł drogą, którą podążyli ratownicy. Na
dworzu było tłoczno; ochrona i policja odgradzała tłum
rozhisteryzowanych fanów od ambulansu, w którym po chwili znalazł się
Ratliff. Ratownicy rozerwali materiał koszuli w chwili gdy Adam wskoczył
do auta, które już ruszało. Zobaczył, że skóra zabrudzona jest przez
jasną krew, która w niektórych miejscach już zasychała, tworząc rozległe
plamy. Tommy był nadzwyczajnie spokojny; milczał, jego oddech stawał
się coraz płytszy, powieki unosiły się tak powoli, że Adam za każdym ich
opadnięciem modlił się, żeby Tommy znów otworzył oczy. Świat przestał
istnieć. Lekarze rozmawiali rzucając krótkie frazy, wykonywali
czynności, które były niezbędne, by Tommy przeżył drogę do szpitala
oddalonego o kilka minut stąd.
Blondyn zwrócił swą twarz ku Adamowi i wpatrywał się w niego
-
Płaczesz… - Rzekł półgłosem i próbował unieść rękę, która w pewnym
momencie bezwładnie opadła na nosze. Adam nie kontrolował swoich emocji,
wzięły nad nim górę. Ścisnął dłoń Tommy’ego, która była chłodna.
Zaskomlał i otarł łzy, które spływały po jego twarzy. Ścisnął palce
basisty, w których krew przestawała już krążyć
-
Nie umieraj, błagam cię – Powiedział zawodząco, pokładając nadzieje w
tym, że blondwłosy chłopak jest panem życia i śmierci. Jakby sam mógł
decydować, na którym świecie chce zostać.
Karetka
pogotowia pędziła najszybciej jak było to możliwe. Wyprzedzała sznury
samochodów, mijała czerwone światła, jednak każda sekunda zdawała się
być wiecznością, męczarnią od której nie ma ucieczki. W tej chwili
bogiem był tylko czas; od niego wszystko zależało.
-
Adam… - Wyszeptał Tommy i popatrzył w zaczerwienione od płaczu oczy
Lamberta. W jego głowie panował pewien chaos; przed oczami stawały różne
wydarzenia, w większości te przyjemne. Ponad połowa dotyczyła
czarnowłosego mężczyzny, którego głos słyszał teraz jakby przez mgłę.
Czuł jak słabnie i nie potrafił z tym walczyć – Umieram…
-
Nie umierasz, skarbie… - Głos Adama drżał – Zaraz będziemy na miejscu,
wszystko będzie w porządku, Tommy… musisz żyć, dla mnie – pochylił się
nad twarzą blondyna i popatrzył w jego oczy
-
Adam… - Szepnął blondyn i zmrużył oczy – Szybciej… - Spojrzał niemrawo
na ratowników a potem znów na Adama. Chciał jak najlepiej zapamiętać
jego twarz przed zapadnięciem w otchłań. Lambert ujął jego twarz w
dłonie i zapatrzył się w brązowe tęczówki jasnowłosego chłopaka
-
Kocham cię – Powiedział cicho, lecz wystarczająco donośnie, by Tommy
usłyszał wypowiedziane słowa. Ucałował jego lekko ciepłe wargi i
zacisnął powieki, łkając przy tym – Kocham ciebie, Tommy Joe… i wybacz
mi, że mówię o tym dopiero teraz…
Ratliff
otworzył oczy. Miał wrażenie, że jego serce zabiło szybciej, że to
pomoże mu przetrwać. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
-
Teraz jestem już gotów na wszystko… – Rzekł z nutą nadziei w głosie i
delikatnie się uśmiechnął. Lambert odwzajemnił uśmiech i ścisnął mocniej
dłoń Tommy’ego.
- Wytrzymaj, proszę… - Wyszeptał Adam, przeplatając swoje palce z palcami chłopaka.
- Nie biały, nie szary… ptak… to jak piaskowy gołąb jest… - Powieki blondyna powoli opadły, a palce zwolniły uścisk.
-
Co? Tommy! – Wrzasnął z przerażeniem Adam. Drzwi karetki otworzyły się,
przybyli lekarze wynieśli ciało Tommy’ego, którego czym prędzej
zawieźli na przygotowaną salę operacyjną. Adam został sam w opuszczonym
samochodzie, gdzie jedynym śladem Tommy’ego były jego zapach i
zaschnięte ślady krwi. Wyszedł na plac tuż przed szpitalem, nogi
odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na kolana w płytką kałużę. Zimne krople
deszczu zmieszały się ze słonymi łzami na jego twarzy. Woda zmywała
czerwone ślady z jego dłoni, które przycisnął do piersi. Nie miał siły
krzyczeć; niewidzialna moc odebrała mu w tej chwili głos i wszelką siłę.
Usłyszał ciężkie kroki za swoimi plecami. Tuż przy nim klęknął Monte,
objął go z całej siły
- To silny facet, przeżyje. Nie wolno ci tracić nadziei. Nie wolno ci, Adam.
Adam
pragnął teraz stracić przytomność, zasnąć i ocknąć się dopiero, gdy
będzie wiadomo, który ze światów wygrał walkę o duszę Tommy’ego. Pragnął
teraz przytulić go do siebie. Żałował, bardzo żałował, że wcześniej nie
wyjawił mu swych uczuć. W tej chwili nie wiedział jak mógł się wahać
nad tym, co czuje do Tommy’ego. Kochał go już od dawna, lecz bał się do
tego przyznać.
-
Monte… - Wydusił z siebie Adam nie podnosząc wzroku. Nie dokończył
rozpoczętego zdania, nie wiedział co ma powiedzieć. Wsłuchiwał się w
krople deszczu uderzające o stojący obok ambulans.
Światło, wieczne światło. Baletowa uwertura. Tim, tam, tararararam, rekwiem. Marsz, marsz, czarne konie. Tim, tam, tam! Rekwiem.
***
Dedykowałam
Wam ten odcinek, byście zapamiętały szczególnie ważne słowa, brzmią one
„Nigdy nie trać nadziei”. To właśnie ona sprawia, że brniemy dalej,
walczymy o lepsze jutro i nie dajemy się złamać.
Na następny odcinek zapraszam już niedługo! Trzymajcie się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz