sobota, 19 maja 2012

Odc. 6: Nim połknie mnie noc

Witajcie moje Drogie! Bardzo się cieszę, że mam już stałych czytelników, jesteście dla mnie naprawdę silną motywacją do tworzenia kolejnych odcinków i chcę Wam bardzo podziękować za to wsparcie. Chcę Was o czymś poinformować. Kiedy zostawiacie swoje adresy blogów, staram się do nich systematycznie zaglądać, obecnie czytam opowiadanie pati199534 (w linkach jako Mentalne Małżeństwo) i mam wrażenie, że wpadłyśmy na podobny pomysł, jeśli chodzi o wątek poboczny. Napisałam mail do Pati w tej sprawie, ponieważ nie chciałabym zostać oskarżona o plagiat przez własną czytelniczkę :). Odpowiedź Pati będzie miała poniekąd wpływ na dalsze losy bohaterów, ale nie martwcie się, na wszystko jestem przygotowana :) Pozdrawiam Was!

Nim połknie mnie noc

Adam dobrze rozumiał sens słowa „bezsenność”. Choć nie towarzyszyła mu zbyt często, zdarzały się noce, w ciągu których nie mógł zmrużyć oka. Teraz dręczony myślami na temat tego, co dzieje się z Tommym, przekręcał się z boku na bok i wzdychał pod nosem. A jeśli coś mu się stało? Może ktoś go zaatakował? Albo leży pod drzewem i czeka, aż ktoś się pojawi? Nie, to duży chłopiec. Poradzi sobie. Choć próbował stwarzać w głowie pozytywne scenariusze, podświadomie kumulowały się w nim ciemne obawy. Nadal nosił widoczne ślady zajścia z parku. Zerknął na zegarek.
- Dopiero czwarta? – Mruknął, spoglądając na wciąż ciemne niebo pozbawione tej nocy jakichkolwiek gwiazd.
Usiadł i przetarł zmęczone oczy. Usłyszał szepty w pokoju obok. Choć uważał podsłuchiwanie za coś zupełnie wrednego i niewłaściwego, zbliżył się do ściany, za którą mieszkał Monte. Słychać było także kobiecy głos należący do Camili.
- Jest w związku. Z resztą… chciałam z nim porozmawiać przy drinku, odmówił mi.
- Hej, kto zakłada, że od razu masz snuć jakieś plany? Tak w ogóle to dobrze się znacie? – Między słowami Monte słychać było brzdąkanie gitary. Nawet z rana musi sięgać po ten instrument.
- Znam się z nim tak, jak każdy. Czyli praktycznie wcale. Myślę, że najwięcej wie o nim Adam, chyba spędza z nim najwięcej czasu w tym zespole. Może porozmawiamy przy najbliższej okazji. - Odpowiedziała Cam.
- Wybacz, zostawię cię i zajrzę do pubów na mieście. Gdzieś musi się kręcić, nie chcę, by komuś stała się krzywda. – Głos Monte był dość mocny. – Zostań Cam. Na wypadek jakby wrócił.
Adam szybko włożył spodnie, narzucił kurtkę, zawiązał buty i wybiegł z pokoju, licząc, że Pittman nie odszedł daleko.
- Monte! – Zawołał, widząc gitarzystę idącego w stronę przejścia dla pieszych.
Niebo szarzało, zimny wiatr hulał po opustoszałym mieście, a krople jesiennego deszczu tworzy rozległe kałuże.
- Adam? Co ty tu robisz? – Spytał zaskoczony Monte, czekając na towarzysza.
- Usłyszałem, że wychodzisz. Nie mogłem spać. Pomogę ci. – Odrzekł i tuż po chwili odwiedzali czynne o tej porze lokale.
Pijani bankruci bawili się w hazard przy lepkich od piwa stołach, a zaspane kelnerki wycierały do sucha kufle.
- Prawie jak nasze rodzinne Stany. – Uśmiechnął się Adam, szukając wzrokiem niskiego blondyna.
Szli ramię w ramię, odwiedzając różne kluby i puby, pytali kelnerów i pijanych starców o swojego przyjaciela. Każdy twierdził, że tej nocy nikt taki się tutaj nie pojawił. Żaden z muzyków nie miał zamiaru wracać do hotelu, woleli moknąć na przedmieściach Amsterdamu, niż spędzać resztę poranka w niewygodnych łóżkach.
- Adam, co tak właściwie łączy ciebie i Ratliffa? – spytał Monte, idąc środkiem chodnika, wiodącego wprost do odległego parku.
Lambert spojrzał dość niepewnie. Nie wiedział czemu, ale ogarnęło go dziwne uczucie, którego nie potrafił wytłumaczyć. – Łączy? Przyjaźń. Chociaż nie… nie wiem. Nie da się tego zdefiniować. To się czuje, tego nie da się ubrać w słowa. Z jednej strony jesteśmy sobie niemal obcy, z drugiej możemy liczyć na wzajemne zrozumienie.
Monte wsunął ręce w kieszenie, temperatura była niska jak na późną jesień. – Bo wiesz, on się trochę alienuje od grupy. Kiedy wychodzimy, zostaje w pokoju, w ogóle się z nami nie komunikuje.
- Pittman, nie gadaj głupot. Przecież często razem żartujemy, spotykamy się na próbach, w garderobach, czasem wybiera się z nami do różnych miejsc. No a to, że nie jest rozmowny... Przeszkadza wam to?
Monte pokręcił głową – No oczywiście, że nie… Jednak wolałbym, byśmy tworzyli zgrany team.
Lambert nie odpowiedział. Dostrzegł w oddali postać, która przypominała Ratliffa. Pobiegł przed siebie, wpadając w głębokie kałuże, nie martwiąc się o to, jak wygląda po nieprzespanej nocy, ubrany w to, co znalazł przy łóżku. I tak paparazzi zasnęli już w swoich samochodach, stojących pod hotelem.
Dobiegł do Tommy’ego, zatrzymał się i próbował opanować przyspieszony oddech.
- Tommy…? Dobrze, że jesteś, szukamy cię, o tam idzie Monte. Tommy? – Adam spojrzał na twarz chłopaka, który utkwił w nim swoje brązowe oczy. – Tommy, wszystko gra?
- Jestem skończony. - Wydusił z siebie blondyn, zbliżając się do wokalisty. Ponownie zagłębił się w jego źrenicach, licząc, że Adam zareaguje. Czarnowłosy nie wiedział co powinien zrobić. Tommy powoli przylgnął do mokrego ciała Adama. Objął go w pasie i oparł głowę o klatkę piersiową wokalisty. Poczuł bliskość, której brakowało mu od tak dawna. Lambert wtulił go w siebie, lewą dłonią głaszcząc ociekające kroplami deszczu włosy. Były delikatne, przyjemne w dotyku.  
- Tommy… nie jesteś sam.
Monte dyskretnie zasugerował, że wolałby już wrócić, marudząc pod nosem, że zbiera się na burzę. Poczuł się jednak zignorowany, machnął ręką i zniknął w wielkomiejskiej mgle.
- Już w porządku? – Spytał Adam, gdy Tommy niechętnie się odsunął.
Blondyn pokiwał głową i powoli ruszył w stronę hotelu.
- Kiedyś wspomniałeś, że łączy nas tylko przyzwyczajenie. Mnie i Keri – zaczął Tommy – że między nami nie ma miłości. To tylko schematyczne tworzenie czegoś bez jakichkolwiek fundamentów.
Adam spojrzał na chłopaka – Nie wiem. Takie odniosłem wrażenie. Zachowywałeś się bardzo automatycznie, nie przemawiały przez ciebie żadne emocje, kiedy mieliście się spotkać po długiej przerwie. Wracałeś zwykle zdenerwowany, uśpiony. Tommy, nie chcę ci w niczym doradzać, bo sam nie potrafiłem utrzymać związku, ale ta dziewczyna to chodząca, destrukcyjna siła. Zimna taka, despotyczna. Dziwisz się, że ciągle walczycie ze sobą? Też jesteś porywczy.
Tommy milczał przez cały czas, trawiąc w myślach słowa, które wypływały z ust Adama.
- Tak w ogóle to ktoś jest tobą zainteresowany. – Rzekł Adam, a Ratliff niemrawo podniósł wzrok.
- Mną? Kto?
Choć Lambert chciał w żartach powiedzieć „ja”, uznał, że po ostatnich wydarzeniach, lepiej nie wprowadzać aluzji, świadczących o niejasnościach między nimi. – Cam.
Ratliff zwolnił i podniósł brew.
- Camila. – wyjaśnił Adam i zaśmiał się, widząc zdziwiony wyraz twarzy Tommy’ego.
- To, że często się do mnie uśmiecha, nie znaczy, że jest zainteresowana. – Westchnął, mając dosyć myślenia o kolejnych potencjalnych partnerkach.
- Ładna, mądra, utalentowana…
- Adam. – rzekł stanowczo Tommy, patrząc w szary chodnik pod swoimi stopami.
- Zabawna, ułożona… - kontynuował Lambert.
- I co z tego? – Tommy zatrzymał się i oparł ręce o biodra. – No słucham cioto-swatko?
Adam uśmiechał się z lekką ironią, która wkradła się w jego ton. – Nie powiem, kto rozkoszował się fantazjami na temat facetów, gdy miał w łóżku kobietę. – Choć wiedział, że nie powinien tego mówić, nie mógł się powstrzymać od zgryźliwego komentarza.
Ratliff złapał go za kurtkę, lecz zrobił to łagodnie i powoli. – To się nie stało. Nie mów o tym, nie wspominaj. Wymaż to z pamięci, tak jak ja to zrobiłem. – Rzekł. Przemawiało przez niego nienaturalne zdenerwowanie. Adam zacisnął palce na jego nadgarstkach.
- Spokojnie. Wiesz, że ze mną możesz rozmawiać o wszystkim. To, co zaszło na scenie między tobą a Keri nie ma żadnego wpływu na postrzeganie twojej osoby przez członków zespołu. Proszę cię, nie zachowuj się w ten sposób. Po pierwsze nie zraniłeś swojej dziewczyny, bo człowieka bez serca zranić się nie da. A po drugie… to tylko fantazja, jest w porządku.
- Nie Adam, to nie jest w porządku! – Krzyknął Tommy, a ktoś stojący na balkonie zaczął się przyglądać mężczyznom. – Zamknij ten temat. To wbrew mojej naturze. – Dodał i ruszył przed siebie.
- Wbrew twojej naturze jest właśnie to co robisz, wmawiasz sobie kłamstwa, w które chcesz wierzyć. – Powiedział Adam, doganiając basistę – Kim był ten wybranek ze snu?
Tommy poczuł gorzki smak w ustach i na moment zakręciło mu się w głowie. Nie odpowiedział. Adam po raz kolejny zdenerwował się z bariery, która uniemożliwia im swobodną rozmowę.
Stanął przed Tommym. – O nie Ratliff, nie będziesz mnie zbywał w ten sposób. Niech do ciebie dotrze, że wkurwia mnie sposób, w jaki mnie traktujesz. Raz jesteś w porządku, później traktujesz mnie jak obcą osobę. Ty ustalasz granice, których ja nie mogę przekroczyć. Pieprzę to, nie ma żadnych granic. Ty i ja stoimy po tej samej stronie. Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię. – Choć Adam wiedział, że blondyn wszystkie rozkazy traktuje jak rozleniwiony szczeniak, chciał wyrazić swoją dominację. – Jest mi kurewsko zimno, nie zmrużyłem oka tej nocy, jestem cały mokry i jeszcze walczę z tobą w jakimś cholernie opustoszałym, zaćpanym mieście.
Ratliff spojrzał chłodno. – Nitk ci nie kazał szwędać się o piątej rano. Mogłeś siedzieć w hotelu.
Adam położył dłonie na jego ramionach i zacisnął palce na błyszczącej od deszczu kurtce – Ale martwiłem się o ciebie. Niech w końcu do ciebie dotrze, że są ludzie, którym zależy na twoim życiu.
Basista nie odpuszczał – Nie jestem dzieckiem, które wymaga ciągłego nadzorowania.
Lambert miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. Postanowił jednak wziąć głęboki oddech i uważać na to, co mówi. – Ale jesteś moim przyjacielem. I to wystarczy, bym bez proszenia szukał cię choćby na drugim końcu tego pieprzonego świata. Kiedy Monte nie wraca na noc, mam to gdzieś. Wiem, że bawi się na jakimś koncercie. Gdy tancerze bez słowa znikają, mogę zgadnąć, że poszli na piwo, albo zwiedzają miasto. A kiedy znikasz ty, nie mam bladego pojęcia co się z tobą dzieje. I to nie daje mi spokoju. Rozumiesz mnie, Tommy?
Blondyn spuścił wzrok, lecz po chwili spojrzał w oczy Adama. Nie odzywał się dłuższą chwilę, w końcu z jego ust wyrwało się ciche
- Przepraszam.
Na twarzy Adama zagościł delikatny uśmiech. To jedno słowo wystarczyło, by poczuł się lepiej. Widział, że basista poczuł się zakłopotany, po tej fali szczerości, na jaką zdobył się Lambert. Nie szkodzi, na pewno przemyśli to wszystko jeszcze raz.
-Nie chcę, byś się zmienił, Tom. Ja… chcę, byś czuł, że jestem blisko i nie musisz nigdzie uciekać, by znaleźć zrozumienie.
Szli w milczeniu, przejęci tą nocą, lecz jednocześnie spokojni, że nie muszą spędzać tak koszmarnej doby samotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz