Witajcie
moje Drogie! Bardzo się cieszę, że mam już stałych czytelników,
jesteście dla mnie naprawdę silną motywacją do tworzenia kolejnych
odcinków i chcę Wam bardzo podziękować za to wsparcie. Chcę Was o czymś
poinformować. Kiedy zostawiacie swoje adresy blogów, staram się do nich
systematycznie zaglądać, obecnie czytam opowiadanie pati199534 (w
linkach jako Mentalne Małżeństwo) i mam wrażenie, że wpadłyśmy na
podobny pomysł, jeśli chodzi o wątek poboczny. Napisałam mail do Pati w
tej sprawie, ponieważ nie chciałabym zostać oskarżona o plagiat przez
własną czytelniczkę :). Odpowiedź Pati będzie miała poniekąd wpływ na
dalsze losy bohaterów, ale nie martwcie się, na wszystko jestem
przygotowana :) Pozdrawiam Was!
Nim połknie mnie noc
Adam
dobrze rozumiał sens słowa „bezsenność”. Choć nie towarzyszyła mu zbyt
często, zdarzały się noce, w ciągu których nie mógł zmrużyć oka. Teraz
dręczony myślami na temat tego, co dzieje się z Tommym, przekręcał się z
boku na bok i wzdychał pod nosem. A
jeśli coś mu się stało? Może ktoś go zaatakował? Albo leży pod drzewem i
czeka, aż ktoś się pojawi? Nie, to duży chłopiec. Poradzi sobie.
Choć próbował stwarzać w głowie pozytywne scenariusze, podświadomie
kumulowały się w nim ciemne obawy. Nadal nosił widoczne ślady zajścia z
parku. Zerknął na zegarek.
- Dopiero czwarta? – Mruknął, spoglądając na wciąż ciemne niebo pozbawione tej nocy jakichkolwiek gwiazd.
Usiadł
i przetarł zmęczone oczy. Usłyszał szepty w pokoju obok. Choć uważał
podsłuchiwanie za coś zupełnie wrednego i niewłaściwego, zbliżył się do
ściany, za którą mieszkał Monte. Słychać było także kobiecy głos
należący do Camili.
- Jest w związku. Z resztą… chciałam z nim porozmawiać przy drinku, odmówił mi.
-
Hej, kto zakłada, że od razu masz snuć jakieś plany? Tak w ogóle to
dobrze się znacie? – Między słowami Monte słychać było brzdąkanie
gitary. Nawet z rana musi sięgać po ten instrument.
-
Znam się z nim tak, jak każdy. Czyli praktycznie wcale. Myślę, że
najwięcej wie o nim Adam, chyba spędza z nim najwięcej czasu w tym
zespole. Może porozmawiamy przy najbliższej okazji. - Odpowiedziała Cam.
-
Wybacz, zostawię cię i zajrzę do pubów na mieście. Gdzieś musi się
kręcić, nie chcę, by komuś stała się krzywda. – Głos Monte był dość
mocny. – Zostań Cam. Na wypadek jakby wrócił.
Adam szybko włożył spodnie, narzucił kurtkę, zawiązał buty i wybiegł z pokoju, licząc, że Pittman nie odszedł daleko.
- Monte! – Zawołał, widząc gitarzystę idącego w stronę przejścia dla pieszych.
Niebo szarzało, zimny wiatr hulał po opustoszałym mieście, a krople jesiennego deszczu tworzy rozległe kałuże.
- Adam? Co ty tu robisz? – Spytał zaskoczony Monte, czekając na towarzysza.
- Usłyszałem, że wychodzisz. Nie mogłem spać. Pomogę ci. – Odrzekł i tuż po chwili odwiedzali czynne o tej porze lokale.
Pijani bankruci bawili się w hazard przy lepkich od piwa stołach, a zaspane kelnerki wycierały do sucha kufle.
- Prawie jak nasze rodzinne Stany. – Uśmiechnął się Adam, szukając wzrokiem niskiego blondyna.
Szli
ramię w ramię, odwiedzając różne kluby i puby, pytali kelnerów i
pijanych starców o swojego przyjaciela. Każdy twierdził, że tej nocy
nikt taki się tutaj nie pojawił. Żaden z muzyków nie miał zamiaru wracać
do hotelu, woleli moknąć na przedmieściach Amsterdamu, niż spędzać
resztę poranka w niewygodnych łóżkach.
- Adam, co tak właściwie łączy ciebie i Ratliffa? – spytał Monte, idąc środkiem chodnika, wiodącego wprost do odległego parku.
Lambert
spojrzał dość niepewnie. Nie wiedział czemu, ale ogarnęło go dziwne
uczucie, którego nie potrafił wytłumaczyć. – Łączy? Przyjaźń. Chociaż
nie… nie wiem. Nie da się tego zdefiniować. To się czuje, tego nie da
się ubrać w słowa. Z jednej strony jesteśmy sobie niemal obcy, z drugiej
możemy liczyć na wzajemne zrozumienie.
Monte
wsunął ręce w kieszenie, temperatura była niska jak na późną jesień. –
Bo wiesz, on się trochę alienuje od grupy. Kiedy wychodzimy, zostaje w
pokoju, w ogóle się z nami nie komunikuje.
-
Pittman, nie gadaj głupot. Przecież często razem żartujemy, spotykamy
się na próbach, w garderobach, czasem wybiera się z nami do różnych
miejsc. No a to, że nie jest rozmowny... Przeszkadza wam to?
Monte pokręcił głową – No oczywiście, że nie… Jednak wolałbym, byśmy tworzyli zgrany team.
Lambert
nie odpowiedział. Dostrzegł w oddali postać, która przypominała
Ratliffa. Pobiegł przed siebie, wpadając w głębokie kałuże, nie martwiąc
się o to, jak wygląda po nieprzespanej nocy, ubrany w to, co znalazł
przy łóżku. I tak paparazzi zasnęli już w swoich samochodach, stojących
pod hotelem.
Dobiegł do Tommy’ego, zatrzymał się i próbował opanować przyspieszony oddech.
-
Tommy…? Dobrze, że jesteś, szukamy cię, o tam idzie Monte. Tommy? –
Adam spojrzał na twarz chłopaka, który utkwił w nim swoje brązowe oczy. –
Tommy, wszystko gra?
-
Jestem skończony. - Wydusił z siebie blondyn, zbliżając się do
wokalisty. Ponownie zagłębił się w jego źrenicach, licząc, że Adam
zareaguje. Czarnowłosy nie wiedział co powinien zrobić. Tommy powoli
przylgnął do mokrego ciała Adama. Objął go w pasie i oparł głowę o
klatkę piersiową wokalisty. Poczuł bliskość, której brakowało mu od tak
dawna. Lambert wtulił go w siebie, lewą dłonią głaszcząc ociekające
kroplami deszczu włosy. Były delikatne, przyjemne w dotyku.
- Tommy… nie jesteś sam.
Monte
dyskretnie zasugerował, że wolałby już wrócić, marudząc pod nosem, że
zbiera się na burzę. Poczuł się jednak zignorowany, machnął ręką i
zniknął w wielkomiejskiej mgle.
- Już w porządku? – Spytał Adam, gdy Tommy niechętnie się odsunął.
Blondyn pokiwał głową i powoli ruszył w stronę hotelu.
-
Kiedyś wspomniałeś, że łączy nas tylko przyzwyczajenie. Mnie i Keri –
zaczął Tommy – że między nami nie ma miłości. To tylko schematyczne
tworzenie czegoś bez jakichkolwiek fundamentów.
Adam
spojrzał na chłopaka – Nie wiem. Takie odniosłem wrażenie. Zachowywałeś
się bardzo automatycznie, nie przemawiały przez ciebie żadne emocje,
kiedy mieliście się spotkać po długiej przerwie. Wracałeś zwykle
zdenerwowany, uśpiony. Tommy, nie chcę ci w niczym doradzać, bo sam nie
potrafiłem utrzymać związku, ale ta dziewczyna to chodząca, destrukcyjna
siła. Zimna taka, despotyczna. Dziwisz się, że ciągle walczycie ze
sobą? Też jesteś porywczy.
Tommy milczał przez cały czas, trawiąc w myślach słowa, które wypływały z ust Adama.
- Tak w ogóle to ktoś jest tobą zainteresowany. – Rzekł Adam, a Ratliff niemrawo podniósł wzrok.
- Mną? Kto?
Choć
Lambert chciał w żartach powiedzieć „ja”, uznał, że po ostatnich
wydarzeniach, lepiej nie wprowadzać aluzji, świadczących o
niejasnościach między nimi. – Cam.
Ratliff zwolnił i podniósł brew.
- Camila. – wyjaśnił Adam i zaśmiał się, widząc zdziwiony wyraz twarzy Tommy’ego.
-
To, że często się do mnie uśmiecha, nie znaczy, że jest zainteresowana.
– Westchnął, mając dosyć myślenia o kolejnych potencjalnych
partnerkach.
- Ładna, mądra, utalentowana…
- Adam. – rzekł stanowczo Tommy, patrząc w szary chodnik pod swoimi stopami.
- Zabawna, ułożona… - kontynuował Lambert.
- I co z tego? – Tommy zatrzymał się i oparł ręce o biodra. – No słucham cioto-swatko?
Adam
uśmiechał się z lekką ironią, która wkradła się w jego ton. – Nie
powiem, kto rozkoszował się fantazjami na temat facetów, gdy miał w
łóżku kobietę. – Choć wiedział, że nie powinien tego mówić, nie mógł się
powstrzymać od zgryźliwego komentarza.
Ratliff
złapał go za kurtkę, lecz zrobił to łagodnie i powoli. – To się nie
stało. Nie mów o tym, nie wspominaj. Wymaż to z pamięci, tak jak ja to
zrobiłem. – Rzekł. Przemawiało przez niego nienaturalne zdenerwowanie.
Adam zacisnął palce na jego nadgarstkach.
-
Spokojnie. Wiesz, że ze mną możesz rozmawiać o wszystkim. To, co zaszło
na scenie między tobą a Keri nie ma żadnego wpływu na postrzeganie
twojej osoby przez członków zespołu. Proszę cię, nie zachowuj się w ten
sposób. Po pierwsze nie zraniłeś swojej dziewczyny, bo człowieka bez
serca zranić się nie da. A po drugie… to tylko fantazja, jest w
porządku.
-
Nie Adam, to nie jest w porządku! – Krzyknął Tommy, a ktoś stojący na
balkonie zaczął się przyglądać mężczyznom. – Zamknij ten temat. To wbrew
mojej naturze. – Dodał i ruszył przed siebie.
-
Wbrew twojej naturze jest właśnie to co robisz, wmawiasz sobie
kłamstwa, w które chcesz wierzyć. – Powiedział Adam, doganiając basistę –
Kim był ten wybranek ze snu?
Tommy
poczuł gorzki smak w ustach i na moment zakręciło mu się w głowie. Nie
odpowiedział. Adam po raz kolejny zdenerwował się z bariery, która
uniemożliwia im swobodną rozmowę.
Stanął
przed Tommym. – O nie Ratliff, nie będziesz mnie zbywał w ten sposób.
Niech do ciebie dotrze, że wkurwia mnie sposób, w jaki mnie traktujesz.
Raz jesteś w porządku, później traktujesz mnie jak obcą osobę. Ty
ustalasz granice, których ja nie mogę przekroczyć. Pieprzę to, nie ma
żadnych granic. Ty i ja stoimy po tej samej stronie. Patrz na mnie, gdy
do ciebie mówię. – Choć Adam wiedział, że blondyn wszystkie rozkazy
traktuje jak rozleniwiony szczeniak, chciał wyrazić swoją dominację. –
Jest mi kurewsko zimno, nie zmrużyłem oka tej nocy, jestem cały mokry i
jeszcze walczę z tobą w jakimś cholernie opustoszałym, zaćpanym mieście.
Ratliff spojrzał chłodno. – Nitk ci nie kazał szwędać się o piątej rano. Mogłeś siedzieć w hotelu.
Adam
położył dłonie na jego ramionach i zacisnął palce na błyszczącej od
deszczu kurtce – Ale martwiłem się o ciebie. Niech w końcu do ciebie
dotrze, że są ludzie, którym zależy na twoim życiu.
Basista nie odpuszczał – Nie jestem dzieckiem, które wymaga ciągłego nadzorowania.
Lambert
miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. Postanowił jednak wziąć głęboki
oddech i uważać na to, co mówi. – Ale jesteś moim przyjacielem. I to
wystarczy, bym bez proszenia szukał cię choćby na drugim końcu tego
pieprzonego świata. Kiedy Monte nie wraca na noc, mam to gdzieś. Wiem,
że bawi się na jakimś koncercie. Gdy tancerze bez słowa znikają, mogę
zgadnąć, że poszli na piwo, albo zwiedzają miasto. A kiedy znikasz ty,
nie mam bladego pojęcia co się z tobą dzieje. I to nie daje mi spokoju.
Rozumiesz mnie, Tommy?
Blondyn
spuścił wzrok, lecz po chwili spojrzał w oczy Adama. Nie odzywał się
dłuższą chwilę, w końcu z jego ust wyrwało się ciche
- Przepraszam.
Na
twarzy Adama zagościł delikatny uśmiech. To jedno słowo wystarczyło, by
poczuł się lepiej. Widział, że basista poczuł się zakłopotany, po tej
fali szczerości, na jaką zdobył się Lambert. Nie szkodzi, na pewno
przemyśli to wszystko jeszcze raz.
-Nie chcę, byś się zmienił, Tom. Ja… chcę, byś czuł, że jestem blisko i nie musisz nigdzie uciekać, by znaleźć zrozumienie.
Szli w milczeniu, przejęci tą nocą, lecz jednocześnie spokojni, że nie muszą spędzać tak koszmarnej doby samotnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz