sobota, 19 maja 2012

Odc. 14: Ani brat, ani swat

Witajcie Kochane! Bardzo się cieszę, że nowy wystrój strony się Wam spodobał :) Jak pewnie zauważyłyście, każdy odcinek ma inny charakter, jeden jest pełen wartkiej akcji, drugi bardziej skupia się na wzajemnych relacjach bohaterów, trzeci zawiera pewne przesłanki, bądź obfituje w intymność, mam tu na myśli przemyślenia i nastroje Adama oraz Tommy’ego. Niektóre też przedstawiają bohaterów w sytuacjach granicznych. A Wy, macie swoje ulubione? :) Dzisiejszy odcinek ma inny charakter, więc zapraszam do zapoznania się z treścią. Ach, i pragnę Wam podziękować za wszystkie komentarze :)
Pati, Piaskowy kiedyś się skończy, ale to i lepiej – nie będę rozciągać, więc każdy odcinek będzie zawierał stężoną dawkę akcji :) Bardzo się cieszę, że jesteś chętna czytać więcej opowiadań mojego autorstwa, obiecuję, że upublicznię także moje jednoczęściówki związane z tematem Adommy :)
Sasu, zgadza się, Tommy jest niewierzący (także w moim opowiadaniu, w którymś odcinku był fragment nawiązujący do tego) i tak jak sądzisz, przykład został przedstawiony, by lepiej przedstawić sytuację :)

Ani brat, ani swat

Tommy leżał na kanapie i wypalając mentolowego papierosa, wpatrywał się w kartkę kalendarza. Początek listopada. Finlandia nie działała na niego najlepiej, szybko zapadający zmrok, chłód oraz częste deszcze wprowadzały nutę melancholijnego nastroju, z którego ciężko wybrnąć. Cholera, jutro mamy koncert. Trzeba będzie wrócić pomyślał, gasząc niedopałek w czarnej popielnicy. Hotelowy pokój przesiąknięty był zapachem papierosowego dymu i wilgoci, białe ściany i jasna, mocna żarówka działały otępiająco na jego uśpione zmysły. Zmrużył powieki i przesunął palcami po szczupłym brzuchu, nagim torsie, kończąc na wargach, z których wydobył się cichy szept, brzmiący Adam… Tommy odłączył się od zespołu tuż po Halloween, kiedy to wyznał Lambertowi prawdę, z którą ciężko było mu się pogodzić. Tamtej nocy powiedział do przyjaciela „Potrzebuję samotności i spokoju. Muszę wszystko przemyśleć. Muszę ostatecznie zamknąć mój rozdział zatytułowany Keri. Nie dzwoń, wrócę”. Westchnął cicho i odchylił głowę, rozmasowując przy tym obolały kark.
***
Adam nie liczył ile już razy dzwonił do Tommy’ego w ciągu ostatnich pięciu dni. Brakowało mu go. Choć chciał uszanować wolę chłopaka, tęsknił za jego głosem, zapachem, obecnością. Zerkał na Camilę, która przysypiała na jego ramieniu. Mimo że nie przeprosili się wzajemnie, ich relacje uległy polepszeniu. Kiedy dziewczyna zasnęła na dobre, po raz kolejny wybrał numer do basisty. Po pięciu sygnałach odezwał się cichy głos
- Słucham?
W słuchawce po stronie Adama zapadło milczenie. Nie było słów, wartych powiedzenia. W niektórych sytuacjach milczenie jest najbardziej wymowną formą rozmowy. Ich oddechy uzupełniały się wzajemnie, sekundy na wyświetlaczach telefonów komórkowych zmieniały się co chwilę. Po około minucie połączenie zostało zerwane.
***
Następnego dnia wszyscy członkowie zespołu od rana przygotowywali się do wieczornego koncertu. Adam z niecierpliwością oczekiwał przybycia basisty. Każda minuta dłużyła się niemiłosiernie i dopiero około godziny osiemnastej blondwłosy chłopak wkroczył na scenę. Przywitany krótkimi uściskami, kucnął przy swoim basie i zakładał nowe struny. Adam obserwował go przez dłuższą chwilę i zdecydował się podejść.
- Cześć. I co, już lepiej? – Spytał z nutą nadziei w głosie. Tommy westchnął cicho i pokiwał głową, próbował udawać, że zajęcie pochłonęło go do reszty.
- Może pójdziemy napić się kawy? Wyglądasz na zmęczonego – Stwierdził Adam, lecz coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest irytujący dla milczącego blondyna. Dostrzegł drżenie jego dłoni, przez co zakładanie strun było niemal niemożliwe. Lambert zerknął na Montego, lecz nim zdołał do niego podejść, Tommy złapał gitarę za gryf, cisnął nią o scenę i przeklinając pod nosem zbiegł po schodach w kierunku garderoby.
- Co mu odbiło? – Pittman wpatrywał się w drogę, którą przed chwilą wybrał Ratliff.
Adam, patrząc w dal, odparł – Nie wiem. Ma chyba ciężki okres w swoim życiu.
Godzinę później w garderobie czuć było wysoki poziom adrenaliny i napiętą atmosferę. Tancerze szykowali swoje stroje, muzycy ubierali się i dopracowywali makijaż. Adam, poprawiając grzywkę, zobaczył w odbiciu Tommy’ego, który wyglądał jak zagubione dziecko. Siedział na oparciu kanapy, stukając palcami w skórzane obicie, wodził oczami po ścianach i podłodze nie reagując na zaczepki. Kiedy Lambert odwrócił się w jego kierunku, Tommy poczuł na sobie jego wzrok. Przez niemal zaciśnięte zęby zdołał wypowiedzieć
- Nie dam rady dziś wejść na scenę.
Cisza, która zapadła, była bolesna dla uszu wszystkich obecnych.
- Słucham? – Spytał Monte, którego głos był jednocześnie przejęty i poirytowany – Mamy odwołać koncert z powodu twoich humorów?
Tommy nie odpowiedział. Monte poczuł, że ma nad nim przewagę i postanowił to wykorzystać
- Wyjdziesz i zagrasz najlepiej jak potrafisz. Nie obchodzi mnie twoja dziewczyna i zapewniam cię, że nikogo to nie interesuje. Widzimy się wkrótce – Dodał i zajął się swoimi sprawami. Adam poczuł przypływ gniewu, lecz skierowany nie w kierunku Tommy’ego, a Montego.
- Jeśli nie czuje się na siłach by zagrać, poradzimy sobie. Puścimy podkład, fani to zrozumieją.
- Adam, czy ty siebie słyszysz? – Monte podszedł do niego, teraz jego głos był znacznie silniejszy – Ty? Pieprzony perfekcjonista pozwala, by jeden z jego muzyków olał koncert w kraju, do którego przybywamy po raz pierwszy w karierze? Nie ma mowy.
- W porządku. Zagram – Tommy wstał, lecz zdenerwowanie przemawiało przez niego coraz mocniej.
- Nie, zostaniesz tutaj – Odparł Adam, który miał wrażenie, że zaraz wybuchnie.
Stanęli przed sobą i popatrzyli wzajemnie w oczy. Ich spojrzenia były chłodne, oczom Tommy’ego dodatkowo brakowało wyrazu – Wyjdę na scenę – Dodał spokojnym tonem i opuścił garderobę, w której po chwili wybuchła kłótnia. Ratliff słysząc krzyki Adama, który atakował wrzeszczącego Montego, wkroczył na scenę, która była jeszcze ciemna. Fani, zbierający się  w hali nie wiedzieli o obecności basisty stojącego w cieniu. Przez jego głowę przeszła bolesna myśl – mimo tego, że jest wśród ludzi, którzy go kochają, nikt go nie dostrzega. Stwierdził, że te słowa poniekąd wpisują się w jego życie. Członkowie zespołu po dziesięciu minutach wkroczyli na scenę. Tommy nie chciał na nich patrzeć, wiedział, że są na niego zdenerwowani podobnie jak Monte. Poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Kiedy odwrócił głowę, dostrzegł sylwetkę Adama
- Powodzenia – Rzekł Lambert, choć nigdy wcześniej tego nie robił. Te słowa, zamiast dodać basiście otuchy, jeszcze mocniej zbiły go z tropu. Nie potrafił znaleźć słów, które stanowiłyby odpowiedź. Tuż po chwili reflektory rozświetliły wielką scenę, a show się rozpoczęło.
Adam, nie okazując zdenerwowania, śpiewał w kierunku bawiących się fanów, tancerze wili się wokół niego, zespół tworzył całą armię idealnych nut wzbogaconą delikatnym tonem głosu wokalisty. Kiedy rozpoczął się trzeci utwór, jeden z członków grupy zaczął zawodzić. Monte morderczym wzrokiem patrzył na Tommy’ego, któremu palce odmawiały posłuszeństwa. Wpatrywał się w nie oczami pełnymi łez i starając się nie zwrócić na siebie uwagi opuścił scenę w trakcie trwania utworu. Adam dopiero po chwili zdał sobie sprawę z nieobecności jednego z członków zespołu, jednak jego brak nie wywołał negatywnej reakcji. Nie potrafił zignorować tej sytuacji, jednak wiedział, że do garderoby musi wejść nim zjawi się tam Monte. Na twarzy Pittmana malowała się nieopisana złość. Kiedy tylko utwór się skończył i Lambert skrócił piosenkę o jeden wers, pobiegł za kulisy. Pchnął drzwi od garderoby, rozejrzał się i dopiero po chwili dostrzegł Tommy’ego, który siedział na kanapie z twarzą skrytą w dłoniach. Podbiegł do niego i usiadł obok
- Co się dzieje? Tommy, martwię się – Jego słowa nie były puste. O los przyjaciela martwił się bardziej niż o własny. Kiedy blondyn zdołał unieść wzrok, do pokoju wparował Monte wraz z całym zespołem
- Co ty do cholery odwaliłeś?! – Krzyknął, i gdyby nie fakt, że Taylor trzymał go za nadgarstek, najprawdopodobniej ruszyłby w kierunku kanapy.
Tommy odpowiedział milczeniem, uniósł jedynie smutne oczy, które odzwierciedlały jego uczucia i emocje. Kiedy Adam spostrzegł ten wzrok, poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu, głębokie współczucie i pragnienie zbliżenia się do chłopaka. Nie był teraz tym wyszczekanym, obojętnym na wszystko facetem, w tej chwili odsłonił swą duszę i spotkało się to z mocnym atakiem.
- Chrzanię to. Jedziemy do klubu, Adam? – Spytał Monte, kierując się do drzwi.
- Czy ty nie widzisz co się dzieje? – Adam próbował pohamować rozchwiane emocje, lecz przychodziło mu to z trudem.
- Każdy ma problemy i każdy musi sobie z nimi radzić. Jedziesz z nami? – Powtórzył i spojrzał na wokalistę ponownie.
Czarnowłosy milczał. Kiedy członkowie zespołu zaczęli opuszczać garderobę, coś w nim pękło – Co z wami się dziś dzieje?! Tommy jest naszym przyjacielem, ważniejszy jest dla was koncert niż jego życie?! – Nie mógł powstrzymać kumulującego się w nim żalu.
Tommy w końcu się odezwał – Daj im spokój. Spieprzyłem ten koncert i mają prawo być na mnie wściekli.
Odebrali te słowa, jako prośbę o wynagrodzenie sobie tego wieczoru. Ostatnia wyszła Camila, oglądając się na Ratliffa, lecz po chwili drzwi się zamknęły i muzycy zostali sami.
- Nie wierzę! – Parsknął Adam, wpatrując się w jasną ścianę.
- Nie ma sprawy. To nie ich problem, powinieneś do nich dołączyć.
- Przestań – Warknął Adam i spojrzał na blondyna – Zachowujesz się, jakbyś był tu piątym kołem u wozu. Jesteś jednym z nas. Zobaczysz, że wrócą i będą żałować – Rzekł i usiadł obok Tommy’ego. Poczuł bliskość milczącego chłopaka. Wydawał mu się on kruchy, bezradny wobec świata pełnego pułapek. Chociaż z drugiej strony nie był już niedoświadczonym nastolatkiem – był facetem, który wiedział czym jest życie, choć czasami gubił drogi – jak każdy.
- Tommy… - Szepnął Adam i po chwili poczuł na sobie obecność brązowych oczu. Próbował utrzymać na sobie to spojrzenie jak najdłużej. Blondyn opuścił powieki i łagodnie opadł na klatkę Adama, wtulając się w jego ciało, czując bijące od niego ciepło. Przez moment wydawało mu się, że czuje bicie jego serca, jednak okazało się to tylko złudzeniem. Przez ostatni czas rodziło się ich w jego głowie zbyt wiele – wyolbrzymianie, wiara, w to, co być może jest tylko iluzją, zwykłą zabawą oszukującą głupie oczy… Tommy, milcząc, układał w głowie pewne obrazy. Dłonie Adama, wodzące po jego plecach, działały kojąco na zmęczone nerwy. Były niczym słodki lek na chorobę, sprawiającą niesamowity ból. Lek, który wywołuje silne halucynacje, omamy, które blondyn odczytywał w indywidualny sposób, doszukując się w nich pewnych znaków, które świadczyłyby o tym, że Adam jest mu bliski. Bóg, niczym czarnoksiężnik zaprosił swojego naiwnego widza na pokaz, w którym poprzez karciane sztuczki, wprawiał go w poczucie bycia oszukanym przez samego siebie. Karty te nosiły nazwisko „Lambert” a to niepokojące uczucie brzmiało jak „dlaczego tak mocno pragnę być blisko niego?”. Tommy pomyślał Jest jedyną osobą, która przejęła się mną. Tylko jemu zależało, by ze mną zostać. Nawet Camila, która – jak wyznała – kocha mnie, ruszyła za Pittmanem nie  wypowiadając ani słowa. Adam, który najbardziej troszczy się o jak najlepsze przygotowanie koncertów, nie wypowiedział nawet słowa krytyki.
Lambert, wsłuchując się we własny oddech, przesuwał dłoń po ramieniu blondyna. Nie chciał nalegać, prowokować do wyznań – chciał tylko mieć poczucie, że Ratliff nie jest sam. Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, nigdy wcześniej nie martwił się o drugą osobę aż do tego stopnia. Czuł się dobrze, trzymając drobnego chłopaka w swoich ramionach, wiedząc, że jest dla niego wsparciem.
- Mój przyjaciel miał wypadek – Wypowiedział cicho Tommy.
Adam cicho westchnął i poczuł zalewającą go falę smutku – Żyje?
Ratliff nie odpowiedział. Zacisnął ramiona mocniej w pasie Adama, który zrozumiał, jak brzmi odpowiedź.
- Tak mi przykro… - Wypowiedział szeptem. Po raz pierwszy widział na twarzy Tommy’ego łzy. Czasami nawet zastanawiał się, czy ten chłopak ma jakieś głębsze uczucia – tym razem dały o sobie znać.
- Adam… - Zaczął Tommy, który w obecności czarnowłosego nie wstydził się okazać prawdziwych emocji – Dziękuję, że jesteś…
Lambert uśmiechnął się delikatnie i uwolnił blondyna ze swych objęć – Nie dziękuj mi. Ja po prostu tego chcę. Chcę być blisko ciebie.
Tommy, po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się i patrzył w oczy wokaliście. Po chwili jego palce dotknęły dłoni Adama, który odwzajemnił delikatny dotyk.
- Wrócimy do hotelu? Chcę się przespać. Jutro już będzie lepiej – Rzekł Tommy i powoli wstał.
- Jasne, wezmę pokój obok ciebie.
Tommy wziął swoje rzeczy i przed wyjściem z garderoby zwrócił się w kierunku Lamberta
- Gdybyś miał wybór z kim chciałbyś spędzić ostatni dzień swojego życia? – Spytał po chwili zawahania.
Adam patrzył dłuższą chwilę w milczeniu. Kiedy wstał i powoli podszedł do blondyna, popatrzył mu w oczy, które nie były już tak beznadziejnie smutne.
- Ty jesteś odpowiedzią – Odrzekł spokojnym głosem.
Tommy uśmiechnął się delikatnie i poczuł szybsze bicie swojego serca. Adam, po raz kolejny dał mu dowód bezinteresownej przyjaźni i wyciągnął ku niemu pomocną dłoń. To wszystko musi być podszyte jakimś sentymentem pomyślał Tommy i zmrużył oczy Ja go chyba… kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz