Witajcie
Kochane! Bardzo się cieszę, że nowy wystrój strony się Wam spodobał :)
Jak pewnie zauważyłyście, każdy odcinek ma inny charakter, jeden jest
pełen wartkiej akcji, drugi bardziej skupia się na wzajemnych relacjach
bohaterów, trzeci zawiera pewne przesłanki, bądź obfituje w intymność,
mam tu na myśli przemyślenia i nastroje Adama oraz Tommy’ego. Niektóre
też przedstawiają bohaterów w sytuacjach granicznych. A Wy, macie swoje
ulubione? :) Dzisiejszy odcinek ma inny charakter, więc zapraszam do
zapoznania się z treścią. Ach, i pragnę Wam podziękować za wszystkie
komentarze :)
Pati,
Piaskowy kiedyś się skończy, ale to i lepiej – nie będę rozciągać, więc
każdy odcinek będzie zawierał stężoną dawkę akcji :) Bardzo się cieszę,
że jesteś chętna czytać więcej opowiadań mojego autorstwa, obiecuję, że
upublicznię także moje jednoczęściówki związane z tematem Adommy :)
Sasu,
zgadza się, Tommy jest niewierzący (także w moim opowiadaniu, w którymś
odcinku był fragment nawiązujący do tego) i tak jak sądzisz, przykład
został przedstawiony, by lepiej przedstawić sytuację :)
Ani brat, ani swat
Tommy
leżał na kanapie i wypalając mentolowego papierosa, wpatrywał się w
kartkę kalendarza. Początek listopada. Finlandia nie działała na niego
najlepiej, szybko zapadający zmrok, chłód oraz częste deszcze
wprowadzały nutę melancholijnego nastroju, z którego ciężko wybrnąć. Cholera, jutro mamy koncert. Trzeba będzie wrócić pomyślał,
gasząc niedopałek w czarnej popielnicy. Hotelowy pokój przesiąknięty
był zapachem papierosowego dymu i wilgoci, białe ściany i jasna, mocna
żarówka działały otępiająco na jego uśpione zmysły. Zmrużył powieki i
przesunął palcami po szczupłym brzuchu, nagim torsie, kończąc na
wargach, z których wydobył się cichy szept, brzmiący Adam… Tommy
odłączył się od zespołu tuż po Halloween, kiedy to wyznał Lambertowi
prawdę, z którą ciężko było mu się pogodzić. Tamtej nocy powiedział do
przyjaciela „Potrzebuję samotności i spokoju. Muszę wszystko przemyśleć.
Muszę ostatecznie zamknąć mój rozdział zatytułowany Keri. Nie dzwoń, wrócę”. Westchnął cicho i odchylił głowę, rozmasowując przy tym obolały kark.
***
Adam
nie liczył ile już razy dzwonił do Tommy’ego w ciągu ostatnich pięciu
dni. Brakowało mu go. Choć chciał uszanować wolę chłopaka, tęsknił za
jego głosem, zapachem, obecnością. Zerkał na Camilę, która przysypiała
na jego ramieniu. Mimo że nie przeprosili się wzajemnie, ich relacje
uległy polepszeniu. Kiedy dziewczyna zasnęła na dobre, po raz kolejny
wybrał numer do basisty. Po pięciu sygnałach odezwał się cichy głos
- Słucham?
W
słuchawce po stronie Adama zapadło milczenie. Nie było słów, wartych
powiedzenia. W niektórych sytuacjach milczenie jest najbardziej wymowną
formą rozmowy. Ich oddechy uzupełniały się wzajemnie, sekundy na
wyświetlaczach telefonów komórkowych zmieniały się co chwilę. Po około
minucie połączenie zostało zerwane.
***
Następnego
dnia wszyscy członkowie zespołu od rana przygotowywali się do
wieczornego koncertu. Adam z niecierpliwością oczekiwał przybycia
basisty. Każda minuta dłużyła się niemiłosiernie i dopiero około godziny
osiemnastej blondwłosy chłopak wkroczył na scenę. Przywitany krótkimi
uściskami, kucnął przy swoim basie i zakładał nowe struny. Adam
obserwował go przez dłuższą chwilę i zdecydował się podejść.
-
Cześć. I co, już lepiej? – Spytał z nutą nadziei w głosie. Tommy
westchnął cicho i pokiwał głową, próbował udawać, że zajęcie pochłonęło
go do reszty.
-
Może pójdziemy napić się kawy? Wyglądasz na zmęczonego – Stwierdził
Adam, lecz coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest
irytujący dla milczącego blondyna. Dostrzegł drżenie jego dłoni, przez
co zakładanie strun było niemal niemożliwe. Lambert zerknął na Montego,
lecz nim zdołał do niego podejść, Tommy złapał gitarę za gryf, cisnął
nią o scenę i przeklinając pod nosem zbiegł po schodach w kierunku
garderoby.
- Co mu odbiło? – Pittman wpatrywał się w drogę, którą przed chwilą wybrał Ratliff.
Adam, patrząc w dal, odparł – Nie wiem. Ma chyba ciężki okres w swoim życiu.
Godzinę
później w garderobie czuć było wysoki poziom adrenaliny i napiętą
atmosferę. Tancerze szykowali swoje stroje, muzycy ubierali się i
dopracowywali makijaż. Adam, poprawiając grzywkę, zobaczył w odbiciu
Tommy’ego, który wyglądał jak zagubione dziecko. Siedział na oparciu
kanapy, stukając palcami w skórzane obicie, wodził oczami po ścianach i
podłodze nie reagując na zaczepki. Kiedy Lambert odwrócił się w jego
kierunku, Tommy poczuł na sobie jego wzrok. Przez niemal zaciśnięte zęby
zdołał wypowiedzieć
- Nie dam rady dziś wejść na scenę.
Cisza, która zapadła, była bolesna dla uszu wszystkich obecnych.
- Słucham? – Spytał Monte, którego głos był jednocześnie przejęty i poirytowany – Mamy odwołać koncert z powodu twoich humorów?
Tommy nie odpowiedział. Monte poczuł, że ma nad nim przewagę i postanowił to wykorzystać
-
Wyjdziesz i zagrasz najlepiej jak potrafisz. Nie obchodzi mnie twoja
dziewczyna i zapewniam cię, że nikogo to nie interesuje. Widzimy się
wkrótce – Dodał i zajął się swoimi sprawami. Adam poczuł przypływ
gniewu, lecz skierowany nie w kierunku Tommy’ego, a Montego.
- Jeśli nie czuje się na siłach by zagrać, poradzimy sobie. Puścimy podkład, fani to zrozumieją.
-
Adam, czy ty siebie słyszysz? – Monte podszedł do niego, teraz jego
głos był znacznie silniejszy – Ty? Pieprzony perfekcjonista pozwala, by
jeden z jego muzyków olał koncert w kraju, do którego przybywamy po raz
pierwszy w karierze? Nie ma mowy.
- W porządku. Zagram – Tommy wstał, lecz zdenerwowanie przemawiało przez niego coraz mocniej.
- Nie, zostaniesz tutaj – Odparł Adam, który miał wrażenie, że zaraz wybuchnie.
Stanęli
przed sobą i popatrzyli wzajemnie w oczy. Ich spojrzenia były chłodne,
oczom Tommy’ego dodatkowo brakowało wyrazu – Wyjdę na scenę – Dodał
spokojnym tonem i opuścił garderobę, w której po chwili wybuchła
kłótnia. Ratliff słysząc krzyki Adama, który atakował wrzeszczącego
Montego, wkroczył na scenę, która była jeszcze ciemna. Fani, zbierający
się w hali nie wiedzieli o
obecności basisty stojącego w cieniu. Przez jego głowę przeszła bolesna
myśl – mimo tego, że jest wśród ludzi, którzy go kochają, nikt go nie
dostrzega. Stwierdził, że te słowa poniekąd wpisują się w jego życie.
Członkowie zespołu po dziesięciu minutach wkroczyli na scenę. Tommy nie
chciał na nich patrzeć, wiedział, że są na niego zdenerwowani podobnie
jak Monte. Poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Kiedy odwrócił głowę,
dostrzegł sylwetkę Adama
-
Powodzenia – Rzekł Lambert, choć nigdy wcześniej tego nie robił. Te
słowa, zamiast dodać basiście otuchy, jeszcze mocniej zbiły go z tropu.
Nie potrafił znaleźć słów, które stanowiłyby odpowiedź. Tuż po chwili
reflektory rozświetliły wielką scenę, a show się rozpoczęło.
Adam,
nie okazując zdenerwowania, śpiewał w kierunku bawiących się fanów,
tancerze wili się wokół niego, zespół tworzył całą armię idealnych nut
wzbogaconą delikatnym tonem głosu wokalisty. Kiedy rozpoczął się trzeci
utwór, jeden z członków grupy zaczął zawodzić. Monte morderczym wzrokiem
patrzył na Tommy’ego, któremu palce odmawiały posłuszeństwa. Wpatrywał
się w nie oczami pełnymi łez i starając się nie zwrócić na siebie uwagi
opuścił scenę w trakcie trwania utworu. Adam dopiero po chwili zdał
sobie sprawę z nieobecności jednego z członków zespołu, jednak jego brak
nie wywołał negatywnej reakcji. Nie potrafił zignorować tej sytuacji,
jednak wiedział, że do garderoby musi wejść nim zjawi się tam Monte. Na
twarzy Pittmana malowała się nieopisana złość. Kiedy tylko utwór się
skończył i Lambert skrócił piosenkę o jeden wers, pobiegł za kulisy.
Pchnął drzwi od garderoby, rozejrzał się i dopiero po chwili dostrzegł
Tommy’ego, który siedział na kanapie z twarzą skrytą w dłoniach.
Podbiegł do niego i usiadł obok
-
Co się dzieje? Tommy, martwię się – Jego słowa nie były puste. O los
przyjaciela martwił się bardziej niż o własny. Kiedy blondyn zdołał
unieść wzrok, do pokoju wparował Monte wraz z całym zespołem
-
Co ty do cholery odwaliłeś?! – Krzyknął, i gdyby nie fakt, że Taylor
trzymał go za nadgarstek, najprawdopodobniej ruszyłby w kierunku kanapy.
Tommy
odpowiedział milczeniem, uniósł jedynie smutne oczy, które
odzwierciedlały jego uczucia i emocje. Kiedy Adam spostrzegł ten wzrok,
poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu, głębokie współczucie i pragnienie
zbliżenia się do chłopaka. Nie był teraz tym wyszczekanym, obojętnym na
wszystko facetem, w tej chwili odsłonił swą duszę i spotkało się to z
mocnym atakiem.
- Chrzanię to. Jedziemy do klubu, Adam? – Spytał Monte, kierując się do drzwi.
- Czy ty nie widzisz co się dzieje? – Adam próbował pohamować rozchwiane emocje, lecz przychodziło mu to z trudem.
- Każdy ma problemy i każdy musi sobie z nimi radzić. Jedziesz z nami? – Powtórzył i spojrzał na wokalistę ponownie.
Czarnowłosy
milczał. Kiedy członkowie zespołu zaczęli opuszczać garderobę, coś w
nim pękło – Co z wami się dziś dzieje?! Tommy jest naszym przyjacielem,
ważniejszy jest dla was koncert niż jego życie?! – Nie mógł powstrzymać
kumulującego się w nim żalu.
Tommy w końcu się odezwał – Daj im spokój. Spieprzyłem ten koncert i mają prawo być na mnie wściekli.
Odebrali
te słowa, jako prośbę o wynagrodzenie sobie tego wieczoru. Ostatnia
wyszła Camila, oglądając się na Ratliffa, lecz po chwili drzwi się
zamknęły i muzycy zostali sami.
- Nie wierzę! – Parsknął Adam, wpatrując się w jasną ścianę.
- Nie ma sprawy. To nie ich problem, powinieneś do nich dołączyć.
-
Przestań – Warknął Adam i spojrzał na blondyna – Zachowujesz się,
jakbyś był tu piątym kołem u wozu. Jesteś jednym z nas. Zobaczysz, że
wrócą i będą żałować – Rzekł i usiadł obok Tommy’ego. Poczuł bliskość
milczącego chłopaka. Wydawał mu się on kruchy, bezradny wobec świata
pełnego pułapek. Chociaż z drugiej strony nie był już niedoświadczonym
nastolatkiem – był facetem, który wiedział czym jest życie, choć czasami
gubił drogi – jak każdy.
-
Tommy… - Szepnął Adam i po chwili poczuł na sobie obecność brązowych
oczu. Próbował utrzymać na sobie to spojrzenie jak najdłużej. Blondyn
opuścił powieki i łagodnie opadł na klatkę Adama, wtulając się w jego
ciało, czując bijące od niego ciepło. Przez moment wydawało mu się, że
czuje bicie jego serca, jednak okazało się to tylko złudzeniem. Przez
ostatni czas rodziło się ich w jego głowie zbyt wiele – wyolbrzymianie,
wiara, w to, co być może jest tylko iluzją, zwykłą zabawą oszukującą
głupie oczy… Tommy, milcząc, układał w głowie pewne obrazy. Dłonie
Adama, wodzące po jego plecach, działały kojąco na zmęczone nerwy. Były
niczym słodki lek na chorobę, sprawiającą niesamowity ból. Lek, który
wywołuje silne halucynacje, omamy, które blondyn odczytywał w
indywidualny sposób, doszukując się w nich pewnych znaków, które
świadczyłyby o tym, że Adam jest mu bliski. Bóg, niczym czarnoksiężnik
zaprosił swojego naiwnego widza na pokaz, w którym poprzez karciane
sztuczki, wprawiał go w poczucie bycia oszukanym przez samego siebie.
Karty te nosiły nazwisko „Lambert” a to niepokojące uczucie brzmiało jak
„dlaczego tak mocno pragnę być blisko niego?”. Tommy pomyślał Jest
jedyną osobą, która przejęła się mną. Tylko jemu zależało, by ze mną
zostać. Nawet Camila, która – jak wyznała – kocha mnie, ruszyła za
Pittmanem nie wypowiadając ani
słowa. Adam, który najbardziej troszczy się o jak najlepsze
przygotowanie koncertów, nie wypowiedział nawet słowa krytyki.
Lambert,
wsłuchując się we własny oddech, przesuwał dłoń po ramieniu blondyna.
Nie chciał nalegać, prowokować do wyznań – chciał tylko mieć poczucie,
że Ratliff nie jest sam. Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, nigdy
wcześniej nie martwił się o drugą osobę aż do tego stopnia. Czuł się
dobrze, trzymając drobnego chłopaka w swoich ramionach, wiedząc, że jest
dla niego wsparciem.
- Mój przyjaciel miał wypadek – Wypowiedział cicho Tommy.
Adam cicho westchnął i poczuł zalewającą go falę smutku – Żyje?
Ratliff nie odpowiedział. Zacisnął ramiona mocniej w pasie Adama, który zrozumiał, jak brzmi odpowiedź.
-
Tak mi przykro… - Wypowiedział szeptem. Po raz pierwszy widział na
twarzy Tommy’ego łzy. Czasami nawet zastanawiał się, czy ten chłopak ma
jakieś głębsze uczucia – tym razem dały o sobie znać.
- Adam… - Zaczął Tommy, który w obecności czarnowłosego nie wstydził się okazać prawdziwych emocji – Dziękuję, że jesteś…
Lambert
uśmiechnął się delikatnie i uwolnił blondyna ze swych objęć – Nie
dziękuj mi. Ja po prostu tego chcę. Chcę być blisko ciebie.
Tommy,
po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się i patrzył w oczy wokaliście.
Po chwili jego palce dotknęły dłoni Adama, który odwzajemnił delikatny
dotyk.
- Wrócimy do hotelu? Chcę się przespać. Jutro już będzie lepiej – Rzekł Tommy i powoli wstał.
- Jasne, wezmę pokój obok ciebie.
Tommy wziął swoje rzeczy i przed wyjściem z garderoby zwrócił się w kierunku Lamberta
- Gdybyś miał wybór z kim chciałbyś spędzić ostatni dzień swojego życia? – Spytał po chwili zawahania.
Adam
patrzył dłuższą chwilę w milczeniu. Kiedy wstał i powoli podszedł do
blondyna, popatrzył mu w oczy, które nie były już tak beznadziejnie
smutne.
- Ty jesteś odpowiedzią – Odrzekł spokojnym głosem.
Tommy
uśmiechnął się delikatnie i poczuł szybsze bicie swojego serca. Adam,
po raz kolejny dał mu dowód bezinteresownej przyjaźni i wyciągnął ku
niemu pomocną dłoń. To wszystko musi być podszyte jakimś sentymentem pomyślał Tommy i zmrużył oczy Ja go chyba… kocham.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz