sobota, 19 maja 2012

Odc. 21: Niespodziewany gość

Jak ten czas szybko leci! Ale to dobrze, znów mogę przywitać Was z nowym odcinkiem :) Dla tych, którzy czekali ze zniecierpliwieniem, mam dobrą wiadomość - dzisiejsza część jest nieco dłuższa od pozostałych.

Pati: Zgadza się, odcinki staram się dodawać regularnie, choć na przykład dziś miałam mały poślizg :)

Colorado: Cieszę się, że miałaś tyle siły i chęci, by nadgonić całość, a trzeba przyznać, że trochę już zostało napisane :) Mam nadzieję, że zostaniesz z Nami na dłużej.

Chcę podziękować moim stałym czytelnikom, że odwiedzają ten blog regularnie i z zapałem śledzą losy bohaterów, dziękuję także nowym czytelnikom za zainteresowanie (od jakiegoś czasu widzę świeże podpisy w komentarzach). Mam nadzieję, że i tym razem Was nie zawiodę, tak więc - zapraszam! :)


Niespodziewany gość


- Adam! Wychodzimy do Dickensów, wrócimy jutro po południu. Bawcie się dobrze – Rzekła mama Lamberta i po chwili wraz z ojcem opuścili mieszkanie. Adam spojrzał w kierunku Ratliffa, którego wzrok wbity był w orzechowe drzwi. Czarnowłosy zbliżył się nieco w kierunku basisty; chciał objąć chłopaka w pasie, lecz ten zrobił sprytny unik.
- Ej, co jest? – Spytał wokalista, a kiedy próbował powtórzyć czynność, Tommy znowu się cofnął
- Nie nauczyli cię, że o swoje trzeba walczyć? – Odparł blondyn, który powoli wycofywał się z wąskiego korytarza – Może jednak zawołam twoich rodziców, by powtórzyli tę lekcję?
- A więc przyznajesz, że jesteś mój? – Spytał Adam i parsknął śmiechem – Ten wiecznie dachowy kocur, ciągły włóczykij, który nie znosi, gdy ktoś chce mu rozkazywać przyznaje się, że teraz należy do mnie!
Tommy uśmiechnął się wrednie i nie odpowiedział. Wokalista bez słowa porwał się za blondynem, który pobiegł na schody. Gdy tylko udało mu się zaliczyć ostatni stopień zatrzymał się, czego Adam nie przewidział – po chwili obaj wylądowali na podłodze.
- Żebro, noga, palec, biodro, połamałeś mi wszystkie kości! – Wrzasnął Tommy, leżąc pod Adamem, który w ostatniej chwili podparł się dłońmi podłogi.
- Skończyłeś tragizować? Do kochania mnie potrzeba ci tylko serca – Rzekł z uśmiechem czarnowłosy
- Serce też mi złamałeś – Rzucił pretensjonalnie Tommy i wiercił się, próbując wydostać się spod ciała Lamberta
- Jeszcze nie złamałem.
Tommy popatrzył na niego i uderzył w ramię – Tylko spróbujesz – Mruknął i przeczesał palcami grzywkę, która przysłoniła mu oczy.
- Uwielbiam je. Atut gitarzystów… - Rzekł Adam i zawiesił swój wzrok na dłoni Ratliffa, zwracając szczególną uwagę na długie, szczupłe palce.
Po chwili rozległ się dźwięk dzwonka. Lambert odwrócił się i spojrzał na drzwi, powoli wstał.
- Pewnie rodzice czegoś zapomnieli – Stwierdził Tommy i również się podniósł, otrzepując ciemne spodnie z kociej sierści. Dziwne pomyślał nie widziałem tu żadnego zwierzaka.  Adam niechętnie zszedł na dół, otworzył drzwi i nieco się skrzywił. Tuż przed nim stał Neil z grupą młodych, kolorowo ubranych ludzi. Śmiali się, przepychali, a w momencie, gdy zobaczyli Lamberta, zaczęli śpiewać jedną z jego piosenek,  w dodatku tak nieudolnie, że nawet Neil głośno chrząknął, wyrażając swoje zażenowanie.
- Co ty, do cholery, robisz? – Spytał Adam, blokując wejście swoim ciałem. Oparł dłonie o futryny, by dać do zrozumienia, że wstępu dla piętnastoosobowej grupy nie będzie. Bracia spoglądali sobie w oczy; jedna para wyrażała silne zdenerwowanie, druga natomiast niesamowitą radość.
- Gdy już będziesz miał własny dom to możesz się skarżyć. Póki co jest wspólny i mam zamiar świętować tę noc z przyjaciółmi – Rzekł Neil, przepychając brata w drzwiach i zapraszająco do środka zgromadzonych gości. Adam miał ochotę złapać niższego od siebie chłopaka za szyję i udusić go tu i teraz, a następnie odśpiewać hymn Stanów Zjednoczonych jako wyraz szacunku dla poległego z nim w walce brata. W pewnej chwili poczuł, że ktoś lekko ciągnie go za rękaw.
- Adam? – Rozległ się spokojny, ciepły głos. Kiedy czarnowłosy odwrócił się, spostrzegł niskiego blondyna, który nie puszczał jasnego materiału bluzki – Nie denerwuj się. W dużym gronie zawsze jest weselej.
Czarnowłosy zwrócił się w stronę swojego towarzysza i choć był skrajnie zdenerwowany, zachował spokój – Chciałem spędzić ten dzień z tobą. Tylko z tobą.
- Zawsze możemy wybrać twój pokój – Mrugnął Tommy i objął Adama w pasie, łącząc swe dłonie za jego plecami – Wyskoczymy po szampana, podbierzemy trochę przystawek z salonu i zatracimy się w oazie spokoju…
- Hm… Brzmi doskonale – Rzekł rozmarzonym głosem Adam i przesunął dłonią po plecach basisty, który po chwili sięgnął po kurtkę wiszącą przy drzwiach. Zawsze był typem, który szybko podejmuje działania, choć tak naprawdę ten system czasami zawodził, a zwłaszcza w ciągu całej tej zabawy w miłość.
Nim opuścili mieszkanie, Tommy spojrzał w lustrzane odbicie. Nie zobaczył w nim niczego szczególnego – jedynie siebie oraz Lamberta. Razem. Ten widok przepełnił go uczuciem szczęścia a zarazem smutku; nie znosił, gdy toczył się w nim jeden z rodzajów słodko-gorzkiej walki.
- Idziemy? – Spytał czarnowłosy, na co basista odpowiedział przytaknięciem.
Kiedy wyszli wspólnie na dwór ogarnął ich chłód. Niebo pełne było gwiazd, śnieg przestał sypać, a pojedyncze osoby rozbiegały się do domów, by dołączyć do bawiących się przyjaciół. Dwaj mężczyźni podążali ścieżką, towarzyszyło im milczenie, jedynym odgłosem w tej beznadziejnej ciszy był skrzypiący pod butami śnieg. Co kilka chwil Ratliff zerkał w kierunku czarnowłosego, jednak ten zachowywał się tak, jakby jego duch był nieobecny.
- Nie jestem pewien – Rzekł nagle Tommy i zwolnił. Adam zwrócił na niego uwagę
- Czego? – Spytał zaciekawiony i potarł zmarznięte dłonie
- Że powinienem być tu, gdzie jestem… - Rzekł, nie wierząc w to, co mówi – Kurwa, tak długo na to czekałem i teraz zastanawiam się czy podjąłem słuszny wybór… - W jego głowie tworzył się potężny chaos. Adam złapał go delikatnie za nadgarstki
- Hej, spokojne – Rzekł, gdy zauważył, że Tommy popada w ten dziwny stan, który niejednokrotnie doprowadził do ostrej wymiany zdań między nimi. Spojrzał w oczy Ratliffa – Chodzi o to, że nie ja jestem tą osobą na którą czekasz czy…
- Chodzi o to, że chwilami nie potrafię się odnaleźć – Rzekł blondyn – Nie wiem jak powinienem się zachowywać, jak wiele mogę mówić… To wszystko jest dla mnie takie dziwne, inne… Przez dwadzieścia lat spotykałem się tylko z kobietami, a teraz zwariowałem i nie wyobrażam sobie, by mogło cię zabraknąć. W moich snach widzę tylko ciebie, w moich marzeniach…
- Nie musisz mnie oglądać w wyobraźni. Jestem tu, obok. Chcę cię wspierać. Takie wewnętrzne rozterki mogą cię trochę męczyć, ale niedługo poczujesz się wolny. Wiem co mówię, sam przez to przechodziłem. A co do twojego zachowania… bądź sobą. Takiego cię poznałem i nie chcę, by to się zmieniło.
Spojrzeli na siebie, a kiedy Adam dostrzegł uśmiech na twarzy Ratliffa, poczuł, że ciężar spada mu z serca.
- Wprowadzę cię w ten nowy świat – Rzekł ze spokojem Lambert i odgarnął z twarzy blondyna jasny kosmyk włosów – Wszystko jest prostsze niż ci się wydaje.
- Boję się… - Ciche słowa wyrwały się z ust Tommy’ego, który przecież nigdy nie okazywał lęku czy słabości. Teraz przypominał zagubionego chłopca, który szuka swojej mamy na jednym z dworców wielkiej metropolii.
Adam uśmiechnął się – Nie masz czego się bać. Obserwuję cię i widzę,  że masz wiele wątpliwości, ale tutaj – Oparł dłoń o klatkę piersiową, w miejscu, gdzie jest serce -  tutaj nie zmieni się nic, skarbie… 
Tommy poczuł wszechogarniające go poczucie szczęścia i nie wynikało to ze wszystkich ciepłych słów, które usłyszał od Adama. Chodziło o tą jedną wypowiedź, czuły gest brzmiący „skarbie”. Wpatrywał się w Lamberta, który zaczął dalej zmierzać w stronę sklepu. Dorównał mu kroku i zaczął uśmiechać się do siebie.
Kiedy weszli do małego, samoobsługowego dyskontu, Tommy rozejrzał się dookoła
- Czego właściwie potrzebujemy? – Spytał, skupiając swoją uwagę na ladzie pełnej kolorowych słodyczy.
- Nawet nie myśl, że pozwolę ci się upić. Nie ma mowy – Rzekł Adam, który wiedział, że blondyn czasem potrafi mocno przesadzić. Ku zdziwieniu wokalisty, nie protestował.
***
- Neil już pewnie rozniósł dom – Uśmiechnął się Ratliff, który w jednej ręce niósł butelkę szampana
- Nawet mi o nim nie mów. Lepiej żeby nie pokazywał mi się dziś na oczy – Odparł Adam, choć w jego głosie niezmiennie pobrzmiewała nuta ciepła.
Tommy wziął głęboki oddech i poczuł zimne powietrze wypełniające jego płuca. Tęsknił już za gorącym latem, pełnym słońca i ciepłego deszczu. Podniósł wzrok, by spojrzeć w ciemne niebo – miał wrażenie, że od tamtej pory przybyło gwiazd. W pewnej chwili poczuł coś szczególnego. Kiedy spojrzał w dół dostrzegł, że Adam złapał go za dłoń i delikatnie ścisnął.
- Ktoś może zobaczyć… - Syknął Tommy
- Wstydzisz się mnie? – Spytał Adam, który spojrzał na blondyna z uśmiechem
- Oczywiście, że nie – Rzekł Ratliff
- I ja niby mam ci wierzyć? – Odparł kpiąco Adam. Lubił się droczyć z blondynem. Tommy jednak nie miał na to w tej chwili siły ani ochoty – objął Adama za szyję i bez większego zastanowienia pocałował go w usta w obecności kilku przechodniów, którzy nawet nie zwrócili na nich większej uwagi. Po chwili cofnął się o krok
- Teraz nie masz powodów, by nie wierzyć – Uśmiechnął się Tommy i poczuł przypływ pozytywnej energii. Lubił ten wpływ, jaki wywierał na nim młody wokalista. Mógł przyznać, że tęsknił za chodzeniem z kimś za rękę – Keri nie była na tyle uroczą i ciepłą osobą, by sobie na to pozwolić.
Po chwili znaleźli się przed domem i weszli do środka. Na korytarzu klęczał jedynie Neil, który wycierał ciemną plamę z beżowego dywanu. Na jego twarzy malowało się totalne zrezygnowanie, ten widok doprowadził Tommy’ego oraz Adama do głośnego śmiechu
- Udanej zabawy! – Parsknął Lambert, a Neil obrzucił go morderczym spojrzeniem
- Mógłbyś mi chociaż pomóc! – Rzekł pretensjonalnie i energiczniej szorował dywan
- Wybacz, mam przyjemniejsze plany na ten wieczór… - Rzekł z uśmiechem, zwracając uwagę na Tommy’ego i przyciągając go zdecydowanym ruchem do swojego ciała – Choćby się waliło i paliło, nie przeszkadzaj nam – Dodał i nie słuchając marudzenia brata, zaprowadził  basistę do swojego niedużego pokoju. Tommy rzucił na oparcie fotela skórzaną kurtkę i wsunął zmarznięte dłonie w kieszenie czarnych spodni. Dom był zdecydowanie najlepszym miejscem do spędzania zimnych wieczorów i nocy.
- Którą mamy godzinę? – Spytał, podchodząc do Adama i wbijając przy tym wzrok w brązowy dywan.
Ten spojrzał na zegarek – Chwila po osiemnastej. Tyle godzin do rana… - Rzekł Adam i usiadł na łóżku. Blondyn spoczął obok. Wsłuchiwali się w słowa piosenki, której nuty wypełniały cały dom. W pewnej chwili Adam zaśmiał się do samego siebie
- Mój brat, a taki pacan… Cały czas widzę, jak szoruje ten dywan i co godzinę wpada w coraz większą rozpacz.
Tommy uśmiechnął się – Może jednak dołączymy do niego i jego przyjaciół?  
- Oczywiście, ale na pewno nie teraz… - Stwierdził Adam, który popchnął Tommego na łóżko i przycisnął jego nadgarstki do łóżka. Pod palcami wyczuwał mocny puls w jego żyłach. Ratliff zaśmiał się cicho
- O nie, chyba śmieszny jesteś – Rzekł i próbował wyrwać się z uścisku.
- Za późno… nikt cię tutaj nie usłyszy i nie znajdzie… - Powiedział Adam i zaczął delikatnie wodzić wargami po szyi blondyna. Każdy jego gest był niezwykle delikatny. Tommy wyczuwał dobrze znany mu zapach perfum, od zawsze kojarzący się właśnie z postacią czarnowłosego muzyka.
- Ja wcale nie chcę, by ktoś mnie znalazł… - Wymruczał i odchylił głowę, by ułatwić czarnowłosemu dostęp do wrażliwego fragmentu swojego ciała. Czuł się na tyle spełniony i szczęśliwy, nie chciał niczego przerywać ani kończyć. Opuściły go wszelkie wątpliwości.
Adam całował jego twarz, wplótł palce w jasną grzywkę, którą lekko pociągnął do tyłu, odsłaniając znaczną część twarzy chłopaka.
- Ała – Jęknął cicho blondyn
- Podoba ci się…? – Spytał szeptem czarnowłosy, zbliżając się do ucha Tommy’ego i przeciągając po nim językiem. Kolejny elektryzujący dreszcz przebiegł po jego nerwach.
- Tak… - Odparł Ratliff, poczuł, że znów ulega. Nigdy wcześniej nikt nie potrafił go tak usidlić i ubezwłasnowolnić. Nie da się ukryć – to uczucie było szczególnie podniecające i na swój sposób wyjątkowe. Gdy Adam przesuwał dłońmi po biodrach blondyna, ten poczuł silny impuls i przewrócił czarnowłosego na plecy. Natychmiastowo go dosiadł i pochylił się, zatapiając w jego miękkich ustach.
- Myślisz, że wszystko zawsze będzie w twoich rękach? Nie licz na to – Rzekł Tommy i składał pocałunki na jego twarzy i szyi, a w pewnej chwili wykorzystał swoje zęby, co było dość bolesną lecz mimo wszystko przyjemną formą pieszczoty.
- Tommy! – Syknął Adam i zacisnął palce na udach blondyna. Miał wrażenie, że zaraz oszaleje. Przewrócił blondyna z powrotem na plecy i położył się na nim, ponownie odzyskując kontrolę. Basista objął go i delikatnie pocałował w czoło. Magia tej chwili kryła się w przeplatających się wzajemnie gestach, wśród których niektóre wyrażały szczególną czułość, inne – bezgraniczną namiętność. W pewnej chwili drzwi się otworzyły się, wpuszczając do środka promień światła.
- Cholera jasna, zajmij się sobą ty wredny pajacu! – Krzyknął Adam, widząc w drzwiach Neila – Jak się wchodzi to się puka! – Dodał podniesionym tonem
- Jak się puka, to się zamyka – Odparł ze spokojem Neil – Jacyś ludzie do ciebie.
- Co? Kto? – Adam usiadł obok, totalnie zapominając o obecności Tommy’ego
- Pajac idzie zająć się sobą – Odparł z wyrzutem Neil, który po chwili zniknął. Adam wyszedł z pokoju i zbiegł po schodach. Był tym wszystkim wystarczająco poirytowany, by roznieść cały dom w puch. Zatrzymał się na ostatnim stopniu i złapał beżowej, lakierowanej poręczy.
- Niespodzianka – Rzekła Camila, która stała obok obcego Adamowi chłopaka. Tuż za nią stali Monte, Longineu, Sasha oraz Taylor, trzymając w rękach napoje i paczki z jedzeniem. Wszyscy członkowie zespołu byli zadowoleni i radośni, prócz Camili oraz nieznajomego, na twarzach których malowały się podejrzane uśmiechy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz