Hej
:) Dzisiaj nie będę pisać długiego wstępu. Chcę tylko dać znać, że
odcinek, który zaraz przeczytacie nie należy do moich ulubionych, ale
długo szukałam fragmentu fabuły, który wbuduję w główne ramy pomysłu,
który mam w głowie od dawna. Jeśli ta część Wam się nie spodoba, a ma
prawo, wybaczcie mi :)
Jesteś moją obsesją
Moim fetyszem, moją religią
Moim zamętem, spowiedzią
Jedynym, którego pragnę tej nocy.
- My Obsession, Cinema Bizzare
Droga, której szukam
Tommy,
jako jedyny gość hotelowej restauracji, zajął miejsce przy stoliku i
obserwował drzwi czekając ze zniecierpliwieniem na Adama. Co chwilę
spoglądał na zegarek i nie potrafił opisać uczucia, które mu
towarzyszyło – nigdy nie oszalał na czyimś punkcie aż do tego stopnia.
Czuł się naiwnym nastolatkiem, który ma przed sobą pierwszą randkę.
Kiedy zauważył Adama, jego serce zatrzymało się na moment. Boże, jaki on jest idealny pomyślał.
-
Dobry wieczór – Rzekł uśmiechnięty Adam i zajął miejsce naprzeciwko
Tommy’ego, który zaczął odchodzić od zdrowych zmysłów – Co zjemy?
Ratliff rozejrzał się po pustym lokalu – Szczerze? Nie mam ochoty na jedzenie – Rzekł.
Adam zmarszczył brwi i zawiesił głos – Nie? Przecież sam to zaproponowałeś.
Spoglądali
sobie w oczy. W panującej ciszy wisiało coś niebezpiecznego. Coś w
kolorach biblijnego węża, który kusił do grzechu. Serce w piersi
Tommy’ego waliło jak oszalałe. Wiedział, że powinien być teraz sam,
wrócić do pokoju i ochłonąć, lecz czuł, że musiałby nazwać się
skończonym idiotą, gdyby faktycznie to zrobił.
Adam
patrzył na niego, nie do końca rozumiejąc co Ratliffowi chodzi po
głowie. Tego dnia był szczególnie drażliwy i niespokojny. Nie wiedział z
czego to wynika, bo z Tommym od dawna nie rozmawiał ich uczuciach i
emocjach. To był temat, którego blondyn za nic w świecie nie chciał
podejmować.
-
Tommy… - Rzekł spokojnie Adam, widząc w oczach blondyna dziwną
mieszankę, której nie dostrzegł w jego źrenicach nigdy wcześniej. Tym
razem były one wyraźnie powiększone, oddech przyspieszony, zmysły
wyostrzone – Brałeś coś? – Spytał po chwili, choć czuł, że nie o to tak
naprawdę chodzi. Tak, jesteś moją heroiną.
-
Nie… nie – Zaśmiał się Tommy, próbując zapanować nad rozszalałymi
myślami, kotłującymi się w jego głowie – Postanowiłem, że już dziś
wyjeżdżam.
Adam
patrzył ze smutkiem i rozczarowaniem – Ale jak to? Mieliśmy dać sobie
prezenty w zespole, złożyć życzenia nim wrócimy do domów na Boże
Narodzenie… Jeszcze pięć dni, a ty już chcesz uciekać?
-
Przecież wiesz, że jestem ateistą. Nie chcę robić czegoś, co nie
pokrywa się z tym w co wierzę… a raczej nie wierzę – Rzekł Tommy -
Jutro rano chcę wylecieć i wrócić do domu. I tak za kilka dni wszyscy
się rozstaniemy, więc to nie ma znaczenia. Poza tym ostatnio nie żyję z
Monte w dobrych relacjach i nie czuję potrzeby dłuższego przebywania z
nim. Takie rozstanie oczyści atmosferę.
Lambert westchnął z niezadowoleniem – Szkoda. Będę tęsknił… zobaczymy się dopiero w styczniu.
Tommy
wpatrywał się w jego oblicze. Czuł, że musi sobie wszystko poukładać i
wyleczyć się z paranoi w którą zaczął popadać. Choć bardzo nie chciał
tracić poczucia bliskości Adama w swoim otoczeniu, miał wrażenie, że to
jedyna opcja, która pozwoli mu zadecydować, co powinien zrobić.
- Wszystkiego najlepszego Tommy. Odpocznij w tym czasie i wróć z nowymi pomysłami na naszą muzykę – Rzekł z uśmiechem Adam.
Ratliff
odwzajemnił uśmiech i poczuł jak zimne są jego dłonie. Patrzył w oczy
Adama i jedyne czego właśnie pragnął to objąć go z całych sił i
pocałować do utraty tchu, wyznając przy tym swoje uczucie. Wciąż
przekonywał siebie, że to odpowiedni czas, a mimo wszystko istniała
pewna bariera, której pokonać nie mógł. Kiedy widział Lamberta
zmierzającego w stronę drzwi wyjściowych, zawołał go.
- Tak? – Adam zatrzymał się na moment i odwrócił głowę, skupiając swoją uwagę na niskim, blondwłosym chłopaku.
- Ja… Chcę ci tylko powiedzieć… Wesołych Świąt.
- Wesołych Świąt, Tommy – Odrzekł czarnowłosy i zniknął w hotelowym korytarzu.
Tommy westchnął i spuścił głowę, wbijając wzrok w podłogę. Cholera…
gdybym to zrobił, być może spędziłbym ten czas tuż przy jego boku.
Jestem cholernym, tchórzliwym idiotą. Monte miał rację pomyślał i udał się do pokoju, by spakować rzeczy i wrócić do rodzinnego miasta.
***
Choć
od rozstania z zespołem, a właściwie z samym Adamem minął niespełna
tydzień, Tommy zdążył już zatęsknić za atmosferą panującą w czasie Glam
Nation Tour. Szedł opustoszałą ulicą niedużej, amerykańskiej
miejscowości i usłyszał dzwoni bijące w kościele. Spojrzał na katedrę co ludzie widzą w tej całej religii? Pozbawione sensu morały. Choć
miał już ruszyć dalej, wstąpił do budynku, mijając bramę ozdobioną
białymi, rzeźbionymi gołębiami. Zwrócił na nie uwagę; tuż po chwili
usłyszał za sobą męski, stonowany głos.
- Niezwykłe, prawda?
Kiedy
odwrócił się ujrzał starszego od siebie mężczyznę w czarnej sutannie,
który zapatrzył się na wyjątkowo dopracowane zdobienia.
- Czemu w kościele są gołębie? Raczej spodziewałem się świętych – Rzekł Tommy
Duchowny
popatrzył na blondyna, zgadując w myślach, że rozmawia z niewierzącym –
Biały gołąb symbolizuje boskość, niewinność, duchowość, Synu. To także
metafora odnowy, zwycięstwa…
Tommy
patrzył zaciekawiony, lecz poczuł się niepewnie – Powinienem już wyjść,
to nie jest miejsce dla mnie – Rzekł, lecz ksiądz mu przerwał
- Skoro Bóg Cię tutaj zaprosił, chce ci pomóc. Jaki masz problem?
Tommy
rozchylił usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie miał
zwyczaju mówić o swoim życiu, a w tej chwili zupełnie obca osoba
wypytywała go o najskrytsze tajemnice.
-
Kocham człowieka, którego kochać nie powinienem. I Bóg wcale mnie tutaj
nie zaprosił. On by mnie wysłał do piekła, gdyby wiedział o tym uczuciu
– Rzekł od niechcenia Tommy i wsunął dłonie w kieszenie.
- Bóg wie o tej miłości, zanim ty ją w sobie odkryłeś. To on postawił na twojej drodze tę właśnie osobę – Odparł duchowny.
Tommy, choć chciał się powstrzymać od sarkazmu, parsknął śmiechem – Nie wierzę w tych waszych proroków.
- A wierzysz swojemu sercu?
Blondyn zapatrzył się w dal – Tak.
- A swojemu umysłowi?
- Też – Dodał.
-
Twoje serce i twój umysł stworzył ten prorok, w domu którego właśnie
jesteś. Jeśli wierzysz samemu sobie, to wierzysz też swojemu Bogu. Jeśli
mu zaufasz, on otworzy się na twoje sprawy i pomoże ci wyznaczyć drogę,
którą masz podążać w stronę człowieka, którego kochasz. Ten labirynt ma
rozwiązanie, ale póki nie zdejmiesz opaski ze swoich oczu, nie
odnajdziesz drogi wiodącej do szczęścia – Rzekł duchowny i z tajemniczym
uśmiechem podążył korytarzem, roznosząc głuche echo wewnątrz całego
budynku.
Tommy
popatrzył jeszcze raz na białe gołębie i opuścił kościół. Czuł strach
wymieszany z niepewnością. Czuł się całkowicie obnażony, bezradny. Z
drugiej strony jakaś mała część w jego sercu usilnie pragnęła, by Adam
był o te trzysta kilometrów bliżej, niż jest teraz i to uczucie nie było
przykre ani przesiąknięte nostalgią – budziło nadzieję i wywoływało
uśmiech na twarzy blondyna.
Kiedy
wrócił do domu, rzucił klucze na stół, które odbiły się od szklanej
tafli. Tommy położył się na kanapie i włączył radio, z którego popłynęły
nuty delikatnej melodii. Nigdy wcześniej nie czuł tak niebezpiecznej
mieszanki uczuć, które go przepełniały. Z brązowych oczu zaczęły powoli
spływać pojedyncze łzy, a ich obecność wcale nie uspokajała. Wśród
błogiej ciszy doprawionej cichą muzyką, roznosił się cichy odgłos
beznadziejnego szlochu i gorzkie „Adam, bądź tutaj, nie poradzę sobie
bez ciebie…”. Jego ciało drżało, palce zaciskały się na miękkiej, małej
poduszce, a coraz gęstsze łzy zostawiały ciemne plamy na bordowej
narzucie. Myśl o tym, że ma spędzić najbliższe dwa tygodnie tak daleko
od miejsca, w którym chce być, była przytłaczająca. Liczył, że to
rozstanie będzie miało pozytywny skutek i nie zdawał sobie sprawy z
tego, jak bardzo się mylił. Wiedział, że dynamit, którego lont odpalił
kilka miesięcy temu, zaraz wybuchnie. Nie mógł znieść ani chwili dłużej w
poczuciu tej beznadziejnej samotności i pustki. Złożył ręce i zszedł z
kanapy, by klęknąć tuż przy niej. Choć nigdy się nie modlił, rozpoczął
monolog, który kierował wprost do Boga. Czuł, że da sobie radę;
wspaniałe uczucie rozlało się po jego sercu.
- Adam… - Rzekł do samego siebie – pokażę ci, gdzie jest niebo, przyrzekam ci to…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz