sobota, 19 maja 2012

Odc. 26: Ocal mnie

Cześć! Nowy odcinek już na Was czeka, nim jednak do niego zasiądziecie zapoznajcie się z informacjami, które chcę wam przekazać :) To, co dziś publikuję w ogóle miało się nie ukazać. Jednak gdy zaczęłam rozwijać wątek, który miał się dziś pojawić, okazało się, że wyszło za dużo treści jak na jeden raz. W każdym razie kolejny odcinek osobiście bardzo lubię i zadbam o jego jak najlepszą oprawę.
1.       Dobra wiadomość dla wielu moich czytelników! Niedługo rusza kolejne wieloczęściowe opowiadanie, którego będę współautorką. Drache, moja czytelniczka, autorka opowiadania „Przejście” i prywatnie wieloletnia przyjaciółka zaproponowała mi stworzenie czegoś w duecie. Po zapoznaniu się z głównym pomysłem od razu powiedziałam „tak!” i powoli rozpoczynamy rozmowy na ten temat. Na razie sprawa postaci pozostanie owiana nutką tajemnicy, ale jednym z dwóch głównych bohaterów będzie Adam. Na razie nie będę zdradzała szczegółów, ale gdy ruszymy, myślę, że to będzie prawdziwa bomba. Wkrótce podam więcej szczegółów :)

2.       Widziałam, że sprawa związana z zakazem pobierania krwi od homoseksualistów wzbudziła w Was negatywne odczucia. Oczywiście podzielam Wasze zdanie; każdy człowiek bez względu na orientację może być nosicielem wirusa HIV i w obecnych czasach myślę, że nie można mówić o grupie podwyższonego ryzyka (biorąc pod uwagę orientację seksualną). Miejmy nadzieję, że każdy będzie mógł przyczynić się do ratowania cudzego życia.


3.       Spotkałam się z kilkoma komentarzami, w których piszecie o swoich emocjach, napływających do oczu łzach, chwilach strachu. To niesamowite, że owe opowiadanie wzbudza w Was tak silne emocje. Jestem naprawdę wzruszona :)

4.       Dostałam pytania dotyczące twittera, owszem, mam na nim konto, ale do tej pory prawie go nie używałam i kiepsko go ogarniam. Cóż, będziecie mnie uczyć :D Zapraszam: http://twitter.com/Marrrona

5.       Pati: Niespodzianka, Piaskowy jeszcze się nie skończył, a już niedługo startuję z kolejnym opowiadaniem w duecie z naprawdę utalentowaną dziewczyną (kiedyś stanęłyśmy do forumowego pojedynku autorów i ze mną wygrała, ja się jeszcze kiedyś odegram! :D). Już nie mogę się doczekać dnia, w którym powstanie pierwszy rozdział, ale nim to nastanie musimy dopracować i omówić wiele kwestii.

Glamlice: Witaj oficjalnie w naszej glam-załodze! :) Bardzo mi miło, że poznałam kolejną czytelniczkę.

Colorado: Będę dopingować, jeśli zaczniesz coś tworzyć :) Dodam adres twojego bloga do linków po prawej stronie.

Nelly: Wszystko jest kwestią wyczucia i wprawy. Może zbyt negatywnie oceniasz to co piszesz? :) Jeśli masz ochotę, możesz zostawić w komentarzu adres, chętnie zajrzę.
Rogogon: wow, całość na raz? Nie sądziłam, że na tym etapie zyskam nowych czytelników , jednak bardzo się cieszę, że zechciałaś nadrobić ten ogrom treści :) Dziękuje za bardzo wyczerpujący komentarz, Wasze wiadomości, w których przedstawiacie opinie, emocje i wnioski są dla mnie niezwykle ważne.

GlamNell: Świetnie, nie sądziłam, że z takim zapałem wyczekujesz każdego kolejnego odcinka, liczę na to, że Piaskowy Gołąb nadal będzie dostarczał tyle emocji :)

Pati, Kasica18, Drache, Glamlice, Ikunia25, Dzik, Colorado, Sasu, FireGlam, Nieznajoma, Nelly, Kasia/Kesii, Rogogon, Glamnell – Mogłabym napisać wiele, ale stać mnie w tym momencie jedynie na kilka słów. Jestem wzruszona, kocham Was i dziękuję!

A teraz, jeśli przebrnęłyście przez ten ogrom informacji, zapraszam do odcinka :)

Ocal mnie

Adam sięgnął po telefon i przycisnął zieloną słuchawkę. Miał wrażenie, że jego serce uderzyło w kręgi kręgosłupa a następnie uparcie wcisnęło się między żebra.
- Monte? – Usłyszał w słuchawce znajomy głos
- Adam z tej strony – Rzekł Lambert i czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. Po drugiej stronie zapadła chwilowa cisza, która zaniepokoiła wokalistę – Żyje? – Spytał zaciskając palce na elektronicznym urządzeniu.
- Żyje – Rzekł menadżer. Adam odetchnął, a uśmiech niekontrolowanie pojawił się na jego twarzy
- Boże, to cud. To cud! – Roześmiał się i zaczerpnął powietrza – W końcu… - Opuścił zmęczone powieki, a cudowne uczucie rozpłynęło się w jego sercu i rozlało po całym ciele. Było jak balsam, który ukoi ból po ciężkim dniu.
- Nie Adam, to nie cud. Uratowałeś mu życie – Rzekł mężczyzna, ton jego głosu nie wyrażał żadnych emocji – Tommy obudził się i dochodzi do siebie. Wszystko jest w porządku poza dwoma rzeczami.
- No słucham – Rzekł czarnowłosy nie przestając się uśmiechać. Nie wierzył, że na jego niebie znów pojawi się tęcza.
- Jest w szoku pourazowym. Nie jest to głęboki stan, ale mogą nachodzić go przeróżne lęki w nieoczekiwanych momentach, senne koszmary. To minie w przeciągu około miesiąca, bądź wyrozumiały. I druga sprawa… Został postrzelony dwukrotnie. Jeden z pocisków trafił w jego dłoń, na szczęście kula nie roztrzaskała kości. Mimo wszystko przez najbliższy czas nie będzie mógł grać na basie, musimy znaleźć kogoś na zastępstwo, jeśli wspólnie uznamy, że kontynuujemy trasę.
- To jest teraz najmniej istotne. Zawieś najbliższe trzy koncerty, zabiorę Tommy’ego do hotelu i zaopiekuję się nim. Poza tym wszystko w porządku?
- Tak – odparł menadżer – Teraz przyjedź do nas. Ktoś na ciebie czeka.
- Mogę mieć do ciebie jedną prośbę? – Spytał Adam i spojrzał na Pittmana, który wymachiwał rękami chcąc się dowiedzieć czegoś więcej. Ostatecznie oparł dłonie o swoje kolana skryte za materiałem grubych jeansów i pochylił się uważnie do przodu.
- No słucham? – W głosie menadżera słychać było zmęczenie i spokój
Adam zamilknął na moment – Tommy wie, że dostał moją krew?
Menadżer zamyślił się chwilę – Chyba nie. Nie – Odparł, a drugie ze słów wypowiedział dobitnie.
- Nie mówcie mu tego. Nie chcę by wiedział.
- Adam, ty żartujesz? Ocaliłeś jego życie! Sam ryzykowałeś utratę zdrowia. Niemal dosłownie skoczyłeś za nim w ogień – Rzekł menadżer, a w jego głosie pobrzmiewała nuta złości
- Nie chcę, by wiedział, że coś mi zawdzięcza. By myślał, że ma wobec mnie dług wdzięczności. Każdy by to zrobił w takiej sytuacji. Po prostu uszanuj moją prośbę – Rzekł oschle i zastukał palcami w obudowę telefonu
- Zawsze myślałem, że świetnie cię rozumiem, ale chyba się myliłem. Mimo wszystko skoro tak bardzo ci na tym zależy, w porządku. Do zobaczenia niedługo.
Adam zerwał połączenie i roześmiał się – Monte! – Krzyknął i rzucił się na przyjaciela. Ten objął go i odetchnął – Boże, jak dobrze… Jedźmy szybko. Musimy nadrobić stracony czas.
***
Adam szedł korytarzem obok gitarzysty. Mijali personel w białych kitlach, lekarze wędrowali między salami.
- Nic mu nie kupiłem. Wiesz, kwiatki, figurki.
- Figurki?! – Zaśmiał się Monte – Na pewno Tommy zemdlałby na widok porcelanowej wydry.
Adam zmierzył go morderczym wzrokiem - Zupełnie wyleciało mi z głowy – Dodał i rozglądał się. Ostatnio nie zapamiętał tego miejsca wystarczająco dobrze. Skupiony był na widoku nieprzytomnego i drobnego ciała, którego dusza opuszczała ziemski wymiar.
- Myślę, że Ty będziesz dla niego najlepszym prezentem – Rzekł z uśmiechem Monte i wskazał na zieloną parę drzwi – To tutaj – Rzekł i nacisnął zimną klamkę, która z lekkim uporem uległa silnej dłoni gitarzysty. Drzwi z cichym skrzypnięciem uchyliły się. Adam wszedł do środka i zobaczył Tommy’ego leżącego w jasnej pościeli. Jedna z dłoni leżała na cienkiej kołdrze, owinięta w śnieżnobiały bandaż. Wzrok chłopaka był bardzo spokojny, wyjątkowo leniwy. Ratliff rozmawiał z menadżerem, a kiedy zobaczył czarnowłosego wokalistę zamilknął i natychmiast się uśmiechnął
- Adam! – Zawołał i usiadł gwałtownie. Pojedyncze kosmyki jasnych włosów opadły na jego blade policzki, gdy podskoczył w miejscu.
- Tommy, kochanie – Adam podszedł do niego niepewnym krokiem, jakby nie wierzył w fizyczność znajdującego się na sali mężczyzny. Usiadł obok i przytulił go ostrożnie, by nie wywołać bólu. Miał świadomość, że rana na brzuchu jeszcze się nie zagoiła i niewiele potrzeba, by Ratliff zaraz zaczął wić się pod wpływem cierpienia. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, zbliżył się do jego ust i delikatnie je pocałował. Były naturalnie ciepłe i miękkie – tak właśnie je zapamiętał. Menadżer patrzył w osłupieniu, jednak powstrzymał się od komentarzy. Jego mina pytała jednak dość konkretne „co tu się, do jasnej cholery, dzieje?!”. Kto jak kto, ale Monte był typem faceta, który wszystkie powierzone tajemnice zachowuje dla siebie i nie było możliwości, by ktoś dowiedział się o uczuciu wiążącym basistę z wokalistą w tym barwnym zespole. Tommy zamknął oczy i z uśmiechem wtulił się w ciało Lamberta. Przyłożył głowę do jego klatki piersiowej, czując bijące od niej ciepło. Adam głaskał jego włosy, plecy, przesuwał palcami po dłoniach basisty, nie wierząc w to, co się dzieje. Ścisnął jego zdrową rękę
- Masz szczęście, że udało ci się wygrać walkę – Rzekł Lambert – Jak mi ciebie brakowało… Nie ma słów, które mogą to opisać.
Tommy uśmiechnął się i zobaczył jak menadżer wraz z Pittmanem opuszczają salę. Zrozumiał, że chcieli dać im chwilę wytchnienia. Blondyn odsunął się od ciała czarnowłosego mężczyzny i spojrzał w jego oczy. Uwielbiał chłodny odcień tych niebieskich tęczówek; znał je na pamięć. Uwielbiał w Adamie wszystko – jego bujne, czarne włosy, delikatne i ciepłe wargi, duże dłonie, silne, męskie ciało, jednak oczy były tym, co najmocniej przykuwało jego uwagę.
- Było aż tak źle? – Spytał niepewnie
- Było fatalnie – Odparł Adam i odetchnął – Jakie szczęście, że tak to się skończyło – Dodał i uśmiechnął się – Boże, jak dobrze widzieć cię znów zdrowego i uśmiechniętego! To wszystko było jak okropny, senny koszmar, bardzo realistyczny sen. Byłem na granicy wariactwa, gdy patrzyłem na ciebie jak na zwyczajny, biologiczny organizm. Umierające ciało. Dusza nie mogła walczyć o twoje przetrwanie, wszystko zależało od grupy mięśni i litrów krwi.
Tommy patrzył w milczeniu. Nie wiedział co odpowiedzieć, sam nie pamiętał wielu wydarzeń tego pełnego rozgoryczenia wieczoru. Nie pamiętał nawet bólu; adrenalina tak mocno uderzyła w jego żyły, że nie był w stanie czuć głębokiej rany.
- Porozmawiamy, gdy trochę odpocznę. Mogę mieć dwie prośby? – Spytał Tommy z niewinnym uśmiechem, starając się uciec od przykrego tematu
Lambert natychmiast odzyskał humor i zaśmiał się – Co tylko zechcesz.
- Mam ochotę na mocną kawę. I zabierz mnie stąd najszybciej jak to możliwe. Nienawidzę szpitali.
Adam chciał spakować rzeczy basisty, lecz nie było obok niczego co do niego należało – poza parą starych jeansów. Lambert przypomniał sobie koszulę, którą miał na sobie tamtego wieczoru Tommy, zabrakło jej na małej szafce stojącej przy niedużym łóżku. Do jego głowy zaczęły napływać wspomnienia; czerwona plama w okolicach mostka zaczęła się powiększać z każdą sekundą.
- Adam? – Spytał Ratliff, który był gotowy do wyjścia – Możemy już iść?
Lambert znacząco pokiwał głową i wyszedł na korytarz. Do jego uszu dobiegł odgłos nadjeżdżającej karetki; chciał jak najszybciej opuścić to miejsce, które było przedsionkiem bram niebios. Uderzył go zapach mocnego płynu do dezynfekcji. Zdecydowanie bardziej wolał czuć słodką woń skóry Tommy’ego. Nie wiedział czy to sprawa płynu do kąpieli czy perfum, ale mieszanka róż, mleka i miodu z dodatkiem silnego, męskiego akcentu powodowała, że odchodził od zmysłów.
- Adam? Czy ja nie mam szans wrócić do zespołu? – Spytał Tommy, patrząc na swoją dłoń. Lambert wiedział, że blondyn pytał o to lekarza co najmniej cztery razy, ponieważ ton jego głosu był wyjątkowo spokojny i pozbawiony jakichkolwiek obaw.
- Przecież wiesz, że tak.
- Wiem.
Adam parsknął śmiechem i objął blondwłosego chłopaka za ramię. Pokręcił głową i westchnął. Nigdy nie czuł się tak szczęśliwy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że są w jego życiu pierwiastki, bez których nie można żyć –woda, tlen, miłość.
Gdy dotarli do hotelowego pokoju blondyn westchnął ze spokojem – W końcu – Rzekł i rzucił lekką torbę na kanapę. Rozejrzał się – Przytulnie tu – Mruknął i odgarnął jasną grzywkę do tyłu.
Ściany pokryte były beżową tapetą, meble w kolorze orzecha zajmowały jedną ze ścian, duże łóżko stało tuż przy balkonie, z którego rozciągał się widok na piękną panoramę miasta. Ratliff przeciągnął się i uśmiechnął na widok bogatego posłania. Szpitalne kozetki nie spełniały jego oczekiwań
– Zadbasz o obiad? – Spytał, wpatrując się w przyjemny widok za oknem.
- Nie ma sprawy – Mrugnął Adam i usiadł obok hotelowego telefonu.
Tommy mrugnął przyjaźnie i zniknął w łazience, by wziąć prysznic, którego bardzo mu brakowało. Nie ma nic lepszego niż poczuć ciepłe krople na zmęczonej, chłodnej skórze. Lambert wciągnął z szuflady kartę menu i przerzucił kilka stron by dotrzeć do zakładki z obiadami. Przesuwał palcem po długiej liście, zastanawiając się na co ma ochotę. W tej samej chwili usłyszał głośny krzyk Tommy’ego, który był przerażający i nie ustawał przez kilka sekund. Serce w piersi czarnowłosego stanęło, zerwał się, podbiegł, szarpnął klamkę i wbiegł do łazienki
- Co się dzieje? – Krzyknął i spojrzał jak Tommy cofa się pod ścianę, a dłonie przyciska do twarzy zasłaniając nimi oczy. Podszedł i złapał go za nadgarstki – Tommy, co jest? – Spytał ze zdenerwowaniem. Blondyn uderzył plecami na zimną ścianę i przywarł do niej, jakby chciał przejść przez nią do drugiego pomieszczenia
- Moje oczy! – Wykrzyczał blondyn przerażonym i wystraszonym głosem – One krwawią, Adam, pomóż mi! – Krzyczał  z przerażeniem i oddychał astmatycznie. Pochylił się i skomlał jak zbity pies.
- Pokaż mi to – Rzekł z opanowaniem czarnowłosy i kucnął tuż przed chłopakiem, jednak Tommy nie chciał odsunąć dłoni. Lambert odciągnął jego ręce siłą i spojrzał w jasne, błyszczące i czyste oczy
- Tommy…? Wszystko jest w porządku – Rzekł spoglądając raz na jego dłonie, raz na oczy, których źrenice były mocno rozszerzone
- Widziałem to! – Krzyknął Tommy – Są czerwone, widziałem w lustrze! – Wykrzyknął i skierował palec w stronę małej, lśniącej tafli. Trząsł się, jego wargi były rozchylone.
- Spójrz na swoje dłonie – Rzekł ze spokojem Adam – No dalej.
Ratliff powoli przysunął ręce przed siebie; Lambert miał rację.
- Ja naprawdę widziałem… - Wymamrotał nieco spokojniejszym głosem i przetarł powieki, licząc, że zobaczy na palcach czerwone ślady. Nie było ich.
Lambert przytulił chłopaka do siebie, nadal czując drżenie jego ciała. Zrozumiał w tej chwili, jak bardzo potrzebny jest Ratliffowi.
- To tylko skutki szoku pourazowego. Wszystko jest w porządku – Rzekł wokalista i głaskał miękkie, jasne włosy. Ten zawsze wyszczekany, głośny i kłótliwy samotnik był teraz jak małe dziecko, które boi się ciemności. Adam po raz pierwszy widział, jak blondwłosy chłopak nie boi się ukazać słabości. Ratliff objął czarnowłosego w pasie i powoli się uspokajał. Stanął na palcach, by wyjrzeć zza ramienia Adama i zobaczyć w lustrze swe odbicie.
- To było straszne… - Rzekł cicho do jego ucha i mocniej objął za szyję – Nie zostawiaj mnie samego.
- Nie musisz się niczego bać. Jestem obok – Powiedział Adam i po chwili odsunął się – Przeraziłeś mnie – Dodał i odgarnął z jego twarzy jasną grzywkę.
Tommy westchnął i spojrzał w niebieskie oczy Adama – Mógłbyś być teraz w klubie, albo z jakimś fajnym, przebojowym facetem… a jesteś ze mną i to w pokoju w jakimś podrzędnym hotelu. Czy to naprawdę jest twoja definicja szczęścia? – Spytał Ratliff i nie spuszczał wzroku z szarawych tęczówek czarnowłosego wokalisty.
Lambert nie odpowiedział. Ucałował basistę w czoło i przytulił go do swojego ciała. Niekiedy gesty mówią znacznie więcej niż słowa. Zarówno Adam jak i Tommy wiedzieli, że zbliża się czas wyjaśnień. Tyle pytań i nadal żadnych odpowiedzi: kto usiłował złamać piąte przykazanie dekalogu, czy „kocham cię”, które usłyszał Tommy było szczerym wyznaniem Adama czy wytworem zamierającej wyobraźni basisty, czym jest piaskowy gołąb, który pojawił się w głowie blondyna tuż przed jego zasłabnięciem
Nie wiem… Westchnął w myślach Adam i spojrzał na dłoń owiniętą białym bandażem. Nie wiem pomyślał Tommy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz