sobota, 19 maja 2012

Odc. 19: Biały znak

Hej! Zauważyłam, że ostatni odcinek został przyjęty z entuzjazmem, bardzo mnie to cieszy :) Bardzo sie cieszę, że jesteście ze mną i piaskowym gołębiem. Chciałabym Was poinformować o czymś, o czym ciągle zapominam - nie zdziwcie się, jeśli wydarzenia w opowiadaniu, nie pokrywają się z rzeczywistymi, mam na myśli na przykład wiek członków rodzin bohaterów czy daty koncertów Glam Nation Tour.
 Chciałabym jeszcze polecić Wam ten utwór http://www.youtube.com/watch?v=uvehtGVXPmY&feature=player_embedded#at=150 Madoxa można lubić, nie lubić, ale trzeba przyznać, że to wyjątkowa piosenka. Te dźwięki są niesamowicie piękne, słowa, głos, szepty, no coś niesamowitego.

Dzisiejszy odcinek chcę zadedykować wszystkim, którzy mieli w swoim życiu ważny cel i mimo wszelkich przeciwności i złych znaków, postanowili do niego dążyć.


Biały znak


Zimne dreszcze przeszywające obolałe, zastygłe w bezruchu mięśnie. Poczucie gorączki przy niezmiennej temperaturze, niewytłumaczalny lęk, przygnębienie. Skrajne emocje zawieszone na pięciolinii zatracenia, a każda z nut zupełnie inna od poprzedniej. Diagnoza? Miłość.
Tommy nie mógł oswoić się z uczuciami, które go ubezwłasnowolniły. To, co wcześniej budziło w nim radość, teraz zaczęło przybierać formę bezlitosnego poczucia żalu. Choć Wigilia miała być już jutro, żaden z członków rodziny nie wrócił do domu. Brakowało mu czegoś; przystrojonej choinki, ośnieżonych kurtek zawieszonych w przedpokoju i tej całej magicznej atmosfery. Choć nigdy nie brał udziału w świętowaniu, lubił oglądać wszelkie przygotowania i czuć obecność najbliższych. Teraz był sam. Myśl o tym, że spędzi ostatnie dni roku z butelką whisky nie pomagała mu wyjść z przykrego nastroju. Poddał się – poddał i zrozumiał, że to najlepszy i jedyny moment, by wyznać Adamowi całą prawdę. Nie potrafił do końca zaakceptować stanu, w którym jednocześnie pragnął spełnienia swego uczucia, z drugiej za każdym razem wycofywał się, jakby w strachu przed nieznanym. To przestało się liczyć - bezczynność nie wprowadzała niczego pozytywnego w jego życie. Zerwał się z kanapy, chwycił torbę z dokumentami, w pośpiechu zakładał buty i wybierał numer do biura linii lotniczych.
- Najbliższy do San Diego, jedno miejsce – Rzucił i chwycił klucze, by zamknąć mieszkanie i zostawić w nim cały swój smutek.
***
Poranek w rodzinie Lambertów był zabiegany. Co godzinę przyjeżdżali krewni, przywożąc ze sobą wielkie, kolorowe paczki, które ustawiali przed zielonym, pachnącym drzewkiem. Śnieg sypał tego dnia zaskakująco długo, okrywał roślinność białą kołdrą lekkiego puchu. Adam patrzył przez okno swojego pokoju, obserwując pustoszejące ulice i ludzi, którzy rozchodzili się do domów, by wspólnie z bliskimi usiąść do stołu. Zawołany przez brata opuścił pomieszczenie.
Kiedy wszedł do pokoju, wszyscy członkowie rodziny zwrócili na niego uwagę.
- Adasiu, z roku na rok coraz przystojniejszy! – Powiedziała jedna z ciotek, na co grono innych pań w średnim wieku pokiwało głowami. Lambert uśmiechnął się smutno i zasiadł do stołu.
- Co jest? – Spytał Neil, jego brat kamuflujący pod stołem kabanosa, którego miał zamiar zjeść przed podzieleniem się opłatkiem, jednak wuj Henry bacznie go obserwował.
- Nic, za młody jesteś, żeby zrozumieć – Odparł starszy Lambert i poczuł pięść brata na swoim ramieniu. Uśmiechnął się do siebie.
Matka Adama wstała od stołu, trzymając w jasnych dłoniach pismo święte z zaznaczonym fragmentem, który odczytywała co roku. Zapadła absolutna cisza, a pierwsze słowo rudowłosej kobiety zgrało się z brzmieniem dzwonka elektrycznego.
- A kto to? Wszyscy goście przybyli – Rzekła jedna z kuzynek, rozglądając się po wszystkich zgromadzonych.
Adam spojrzał na Neila, który zerwał się z krzesła i pobiegł do drzwi. Ta reakcja zdziwiła czarnowłosego, gdyż jego brat był największym leniem jakiego widział świat. No tak, trzeba wykorzystać każdą okazję, by skryć się przed wujem Henrym. Adam zupełnie znudzony panującą atmosferą udał się za bratem, który otwierał drzwi.
- Cholerny zamek – Mruknął zdenerwowany Neil i poszedł do kuchni. Adam cicho westchnął i przekręcił z oporem klucz w drzwiach, które delikatnie przyciągnął do siebie.
- Boże – Mruknął, a w jego głosie pobrzmiewała nuta przerażenia i zaskoczenia.
***
Lot trwał niecałą godzinę. Tommy co chwilę zerkał na zegarek. Z jedną torbą, w której miał dokumenty przemierzał drogę wiodącą ku postojowi taksówek.
- Co jest, kurwa… - Zatrzymał się przed placem świecącym pustkami. Ani jednego samochodu. Choć było mu niesamowicie zimno, fala złości rozpaliła jego ciało. Przeklął pod nosem i ruszył piechotą wzdłuż drogi wiodącej do domu Adama. Mróz, jego jedyny towarzysz, totalnie otępiał zmysły chłopaka, który kroczył poboczem podmiejskiej drogi. Co kilka chwil oślepiały go pary oczu przejeżdżających pojazdów, noc pochłonęła cały zasięg pola widzenia, a śnieg musiał sypać od kilku dni, biorąc pod uwagę grubą warstwę poszarzałego puchu.
Kiedy wkroczył na bardziej ruchliwą ulicę i w gęstej śnieżycy odnalazł chodnik, zaczął iść szybciej. Jego skóra była chłodna, jedynie wewnętrzny cel sprawiał, że chciał przemierzyć trudną drogę. W pewnej chwili z jego ust wyrwał się cichy jęk
- Cholera…
Tuż przed jego stopami leżał gołąb. Jego skrzydła, niczym ramiona poległego w walce rozłożone były na obie strony ciała. Brzuch pokryty warstwą pierza zapadł się, oczy straciły swój pierwotny blask. Tommy jeszcze dwa tygodnie temu zignorowałby ten fakt, jednak wspomniał słowa księdza, którego odwiedził niedawno „Biały gołąb to także metafora zwycięstwa, synu…”. Teraz to całe zwycięstwo, symbol celu, do którego zmierzał, leżało na poboczu, zapomniane, przegrane, stracone. Poczucie beznadziei przepełniło go do reszty; cały entuzjazm opadł, siła z którą wyruszył osłabła. Porwał się przed siebie biegiem, starając się teraz o niczym nie myśleć; żadnych wspomnień, planów. Miał wrażenie, że zaraz straci siłę i upadnie, właściwie to było bardzo prawdopodobne; cienka bluza nie mogła ogrzać ciała, gdy temperatura przekraczała 20 stopni Celsjusza poniżej zera.
- W końcu… – Wydyszał po kilku minutach, kiedy znalazł się przed drzwiami domu Lambertów. Przyjemny zapach ulatywał szczelinami okien, a w środku słychać było wolną muzykę. Tommy zadzwonił do drzwi i przechodził z nogi na nogę, mając nadzieję, że zaraz będzie mógł się ogrzać.
- Cholerny zamek – Usłyszał za drzwiami obcy głos. Po chwili otworzył mu Adam.
- Boże… - Mruknął a w jego głosie pobrzmiewała nuta przerażenia i zaskoczenia.
Tommy poczuł w tym momencie lekkie ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Adam wyglądał niesamowicie; ubrany w czarne, eleganckie spodnie, białą koszulę prezentował się jak ktoś zupełnie inny, niż jeden z najpopularniejszych amerykańskich popowych muzyków. Jego oczy pełne były niezrozumiałego zdziwienia.
- Mogę wejść? – Spytał Ratliff, który szczękał zębami z zimna.
Adam nie był w stanie nic powiedzieć, otworzył szerzej drzwi zapraszając tym blondyna do środka. Tommy stanął w przedpokoju i usłyszał głośne rozmowy z pomieszczenia obok.
- Chodź, później cię przedstawię. Jesteś przemarznięty i wykończony – Rzekł Adam i poprowadził blondyna do salonu oświetlonego małymi lampkami. Jedyny odgłos, który można było tam usłyszeć to trzaskający w kominku ogień.
Tommy usiadł tuż obok i napawał się przyjemnym ciepłem. Nie miał siły mówić, rozmawiać, pragnął teraz tylko ogrzać się i położyć do miękkiego łóżka. Zamknął oczy i słyszał kroki Adama, który przemieszczał się po niedużym domu i kilkakrotnie przeszedł przez salon. Po chwili Lambert kucnął tuż obok blondyna
- Tu jest ubranie dla ciebie, możesz pójść do łazienki… - Zaczął, lecz Tommy bez zastanowienia rozpiął bluzę, którą rzucił na dywan obok siebie i otulił się szarym kocem. Basista westchnął cicho i oparł się plecami o nagrzany mur tuż przy kominku
- Wróć do stołu, ja muszę chwilę odpocząć – Rzekł, lecz Adam nie podniósł się. Podszedł na kolanach i usiadł tuż przy nim. Tommy czuł ból za każdym razem, gdy próbował się ruszyć, lecz nie mógł się oprzeć spojrzeniu w oczy czarnowłosego.
- Zostanę z tobą. Oni mnie nie potrzebują – Rzekł Adam i ostrożnie wsunął dłoń pod koc, by dotknąć ręki Tommy’ego. Ten poczuł mocny ból na swojej skórze, jednak w tej chwili nie pragnął niczego innego niż poczuć bliskość towarzyszącego mu mężczyzny. Lambert przesuwał palcami od nadgarstka aż do ramienia, rozgrzewając coraz cieplejszą skórę. Tommy wypowiedział kilka niezrozumiałych słów.
- Słucham? – Spytał łagodnie Adam i przysunął się do twarzy blondyna.
- Czy… czy możesz mnie… mnie… przytulić? – Spytał Tommy, a każde ze słów wypowiadane było coraz ciszej. Czarnowłosy nie odpowiedział. Objął blondyna w pasie i przylgnął do niego swoim ciałem. Tommy poczuł błogi stan bezpieczeństwa i ciepło, które biło od Adama. Objął go za kark i oparł głowę o jego klatkę piersiową, która powoli się unosiła i opadała. Ta chwila mogła nigdy się nie kończyć, wszystko było idealne, delikatne, pozbawione erotyzmu czy zmysłowości.
***
Adam oraz Tommy nie zjawili się na kolacji. Blondyn opowiadał o swojej podróży, która była jedną z najkoszmarniejszych, jakie przeżył. W pewnym momencie usłyszeli podniesione głosy. W domu przez chwilę panował zamęt.
- Wychodzimy na pasterkę! – Krzyknął Neil w stronę Adama i Tommy’ego, którzy jako ostatni siedzieli przy stole. Tuż po chwili usłyszeli ciche trzaśnięcie drzwiami i zapadła absolutna cisza. Wsłuchiwali się we własne oddechy. Adam spojrzał na blondyna
- Chcesz się położyć? – Spytał.
- Tak – Westchnął Tommy i odgarnął z czoła jasne kosmyki. W jego głowie toczyła się istna walka – wyznać prawdę i być przygotowanym na jeszcze lepszy los czy przyjąć porażkę, która może nastąpić?
Poszedł za Adamem do jego pokoju i nieprzerwanie wpatrywał się w podłogę. Usiadł na posłanym łóżku w małym pokoju i oglądał różne wiszące na ścianach fotografie. Dzieciństwo pomyślał jak dobrze było nie wiedzieć czym jest odpowiedzialność. Dorosłość zaczyna się wtedy, gdy sami musimy podejmować wybory, decydujące o naszym życiu. Spojrzał na Lamberta, który pisał wiadomość opierając się o krawędź biurka. Tommy poczuł ciężar na sercu, jednak zdobył się na odwagę i wstał. Czarnowłosy zwrócił na niego uwagę. Serce w piersi Tommy’ego waliło jak oszalałe, miał wrażenie, że słyszy tempo w jakim ono bije. Raz, dwa, raz dwa, raz raz raz razrazraz…
- Adam… - Rzekł z trudem, jakby gardło chciało powstrzymać go przed wypowiedzeniem każdego kolejnego słowa.
- Tak? – Spytał czarnowłosy odkładając telefon na biurko. Zmierzył chłopaka wzrokiem i uśmiechnął się delikatnie.
- Ja… Jest coś o czym muszę ci powiedzieć – Kontynuował Tommy, wiedząc, że jest za późno, by się wycofać. Wzrok Adama nie dodawał mu odwagi, wręcz przeciwnie, wprowadzał w jeszcze większe zakłopotanie. Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy
- Adam… - Powtórzył blondyn i na chwilę spuścił wzrok, by z powrotem zanurzyć się w szaro-niebieskim spojrzeniu wokalisty. Położył ręce na jego ramionach i poczuł, że traci oddech – Wiele dla mnie znaczysz… - Rzekł, próbując przygotować czarnowłosego na słowa, które dopiero zostaną wypowiedziane
- Wiedziałem, że kiedyś te słowa padną z twoich ust – Rzekł Adam, przesuwając dłoń po plecach szczupłego chłopaka. Jego dotyk był elektryzujący.
Blondyn poczuł, że traci siły. Nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa więcej. Zbliżył się do wyższego od siebie mężczyzny i próbował nie tracić z nim kontaktu wzrokowego. Tak, wejrzyj w moją duszę, teraz mogę ci na to pozwolić…
- Jak wiele jesteś w stanie mi wybaczyć? – Spytał szeptem.
- Wszystko… - Odparł Adam, który objął go w pasie, nie pozwalając się wycofać.
- Kocham cię…  - Rzekł Tommy i nie czekając na żaden gest czy odpowiedź zmrużył oczy i delikatnie złączył swe usta z wargami czarnowłosego, przekazując mu wszystkie swoje uczucia. Ten pocałunek znacznie różnił się od poprzedniego – nie był wyrazem namiętności, lecz silnego uczucia drzemiącego w sercu od dawna. Adam poczuł niezwykłą miękkość ust Tommy’ego, był zaskoczony subtelnością z jaką potraktował go blondyn, biorąc pod uwagę burzę ostatnich wydarzeń.
Kiedy ich wargi nieznacznie oddaliły się od siebie, Adam uniósł powieki i rzekł cicho – To najlepszy prezent gwiazdkowy, jaki kiedykolwiek dostałem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz