Hej
dziewczyny :) Bardzo dziękuję za ostatnie komentarze, zważając, że
teraz mało kto ma choć trochę czasu dla siebie. To bardzo miłe, że
znajdziecie chwilę, by pozostawić po sobie ślad, każdy z nich ma dla
mnie duże znaczenie :) Próbowałam dodać odcinek wczoraj w nocy, ale onet
zażądał przerwy technicznej .
Zamierzam
niedługo popracować nad nowym szablonem dla bloga, więc wizualnie może
się coś zmienić, ale nie będą to drastyczne modyfikacje.
Kesii: studiuję grafikę. Rozumiem to maturalne szaleństwo, przechodziłam przez to rok temu :) Powodzenia!
Pajęcza nić
Adam
wszedł do budynku przypominającego rozpadającą się piwnicę. Przemierzał
długi korytarz, na środku którego świeciła jedna, ostra żarówka.
Przybrudzone ściany sprawiały klaustrofobiczne wrażenie zwłaszcza o tej
porze nocy, gdy wszystko zdawało się być ciemne lub całkowicie czarne.
Lambert doszedł do drzwi oznaczonych numerem sześć i uderzył w nie
pięścią. Każda kolejna sekunda sprawiała, że złość przybierała na sile.
Uderzył trzykrotnie w drewnianą płytę, jednak zrobił to znacznie mocniej
niż poprzednio. Gdy usłyszał metalowy szczęk przekręcanego w zamku
klucza, jego serce zabiło szybciej.
Trudno
ocenić czyje zaskoczenie było większe. Adam patrzył na Tommy’ego, jakby
ten był postacią z kreskówki, wrysowaną do świata realnego. Basista
natomiast rozchylił usta, otworzył szeroko oczy, a głos nie mógł
wydostać się z jego gardła.
-
Co ty tu, kurwa, robisz? – Syknął Adam, opierając dłoń o zimną framugę.
Patrzył wprost na niższego od siebie blondyna, którego przeszył
paraliżujący dreszcz strachu.
- Nie powinieneś tutaj przychodzić – Rzekł Ratliff.
- Bierz swoje rzeczy i wychodź. Zabieram cię do siebie – Powiedział sucho Adam i cofnął się na krok – Bez gadania.
- Nie – Warknął blondyn – Nie mogę wrócić. Nie teraz.
Spojrzeli
sobie w oczy. Nie trwało to dłużej niż trzy sekundy; nim Tommy zdołał
wykonać jakikolwiek ruch, Adam pchnął drzwi i wszedł do środka.
Zatrzymał się gwałtownie, gdy ujrzał Paulę z podstarzałym mężczyzną,
którzy nie zdążyli jeszcze opuścić łóżka. Nie zamierzali również
przestać; Lambert uniósł wysoko brwi i odwrócił się w stronę basisty
-
Popieprzyło cię?! Sypiasz z dziwkami? – Niemal krzyknął, gdy Tommy
pociągnął go za koszulę i wyprowadził z pokoju. Drzwi trzasnęły głośno.
- Nie, to moja przyjaciółka. Nie spłycaj wszystkiego – Odparł, opierając się o ścianę.
Adam
uśmiechnął się złośliwie – Zostawiasz mnie bez słowa, nie odbierasz
telefonów a to wszystko po to, by sypiać w opuszczonej ruderze pełnej
alfonsów? Co ty tu w ogóle robisz? Skąd ją znasz?
Blondyn
westchnął i rozejrzał się, upewniając, że wszystkie pokoje są zamknięte
– Paula. Ta, z którą byłem dziesięć lat temu. Adam, to nie jest tak, że
ja od ciebie odchodzę.
Czarnowłosy
wpatrywał się w brązowe oczy basisty – Myślisz, że przywitam cię z
otwartymi ramionami, kiedy już nacieszysz się posuwaniem prostytutki?
- Przestań – Warknął Tommy. Zaczął tracić cierpliwość.
- Nie mam racji? – Ton głosu Adama był coraz mocniejszy.
-
Spierdalaj stąd – Uciął krótko Ratliff. Był zbyt wyczerpany i
wystarczająco przygnębiony, by silić się na wyjaśnienia. W tej chwili
brakowało mu jednie solidnego sznura.
Lambert
podniósł brwi; nie dowierzał własnym uszom. W tej chwili duma, honor i
pogarda wyparły wszystkie uczucia, jakimi darzył basistę. Pokręcił
głową, patrząc na chłopaka.
- Twój wybór - Odwrócił się i bez słowa ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
***
-
Cześć, kochanie. Zestaw twoich ulubionych Jin Jin Jelly – Rzekła z
uśmiechem Sasha, wkraczając do pokoju Adama. Nim do niego podeszła,
zatrzymała się – Co jest?
Lambert
ze wszystkich sił cisnął telefonem w podłogę, a po pomieszczeniu
rozniósł się głuchy odgłos pękającego szkła – Zdradza mnie. Odszedł do
dziwki. Sukinsyn. Pieprzony gówniarz – Udał się do łazienki, trzaskając
przy tym drzwiami. Dziewczyna podążyła za nim i oparła się o zimną
ścianę
- Po prostu?
- Bez wyjaśnień.
Nie zdobyła się na żadne słowa pocieszenia. Podeszła do Adama i przytuliła go od tyłu
- Ludzie odchodzą, pogódź się z tym. A Tommy… nie pierwszy, nie ostatni.
Adam zacisnął wargi i spojrzał w lustro – Ale nie jeden z wielu, a ten jedyny. Cholera, ten wyjątkowy…
***
4 dni później.
Słońce
zaszło kilka godzin temu. Śnieg prószył z nieba, rozświetlając szare
ulice dużego europejskiego miasta. Adam oraz Brooke zajmowali stolik w
jednej z kawiarni i napawali się ostatnim wieczorem, który spędzali w
Berlinie. Kolejne komplikacje związane z trasą koncertową sprawiły, że
utknęli w tej metropolii na dłużej. Adam spojrzał w pustą filiżankę
- Wrócimy do hotelu? Muszę się spakować – Wycedził Adam, nie podnosząc wzroku. Bardzo nie chciał opuszczać tego miasta.
- Jasne.
Starał
się. Starał się pokazywać, że jest obojętny na wszystko co się dookoła
dzieje, jednak każdy widział w nim przygnębionego, przegranego
człowieka. Ostatni tydzień był jak oczekiwanie na cud; cud, który nie
miał szans zająć miejsca w życiu Adama. Co prawda rozmawiał i zachowywał
się normalnie, ale w jego spojrzeniu brakowało radosnej iskierki, do
której wszyscy byli przyzwyczajeni; teraz wokalista był nieobecny,
przezroczysty. Zupełnie, jakby nie istniał.
Przyjaciele
ruszyli w stronę hotelu. Towarzyszyła im cisza przerywana
przecinającymi skrzyżowania samochodami. Choć droga nie była długa, mróz
doskwierał na tyle mocno, że ani Adam ani Brooke nie mieli ochotę
szukać tematów do rozmowy.
Lambert uniósł wzrok i dostrzegł
w oddali znajomą sylwetkę; przyspieszył kroku, gdy miał pewność, że
przy głównym wejściu do Sheratonu stoi Tommy. Potrafił rozpoznać każdy
detal jego ciała; oczy, wargi, dłonie nie stanowiły już żadnej
tajemnicy, którą tak długo odkrywał. Nie mógł się powstrzymać; podbiegł i
ze wszystkich sił przytulił blondyna, który odwzajemnił uścisk. W tej
chwili nie liczyło się nic innego.
-
Skarbie, tęsknię za tobą... – Wyszeptał Adam wprost do ucha Ratliffa,
który zacisnął powieki – Wytłumacz mi to. Proszę – Powiedział łagodnie i
cofnął się na krok, by spojrzeć w czekoladowe oczy ukochanego.
-
Spotkałem ją. Widzieliśmy się kilka razy – Tommy zaczął uciekać
wzrokiem przed pytającymi oczami Adama – Nie potrafię tego zrozumieć.
Ciągle wracam myślami do tego co wydarzyło się dziesięć lat temu. Wtedy
było inaczej… - Westchnął cicho, tracąc pewność w głosie. Wiedział, że
jego tłumaczenia brzmią jak zwyczajna wymówka; nie potrafił jednak
inaczej zebrać wszystkich myśli i uczuć, które towarzyszyły mu od
jakiegoś czasu. Sypiący śnieg topił się na ich ciepłych policzkach i
dłoniach, powodując dreszcze chłodu za każdym razem, gdy zimna kropla
spływała po gładkiej skórze.
- Ukrywałeś to przede mną? – Spytał Adam, czując, że smutek i żal przybierają na sile.
-
Nie chciałem do tego dopuścić. Walczyłem ze sobą – Tommy ponownie
spojrzał w oczy Adama – Myślałem, że to przejdzie, minie. Ale z każdym
dniem było coraz gorzej i ja…
- I odszedłeś do niej – Rzekł Lambert – Najpierw rozbudziłeś we mnie miłość, teraz chcesz ją zgasić?
-
Adam, to nie tak… - Blondyn zbliżył się do wyższego od siebie wokalisty
– Kocham ciebie, ale muszę zostać przy niej. Nie chcę cię oszukiwać.
Słowa,
które wypowiedział brzmiały wiarygodnie, jednak były pozbawione
kolorów. Szczerość, troska, przeplatające się z gorzkim smakiem rozstania. Ciche słowa, będące w swej mocy silniejsze niż trucizna.
-
Nie przemyślałeś tego, popełniasz błąd – Rzekł Adam – Cholera, Tommy… a
to wszystko, co wspólnie przeżyliśmy? Czy to nic już nie znaczy…? –
Wyszeptał do ucha basisty, przeplatając między palcami kosmyk jego
jasnych włosów.
-
Ona mnie potrzebuje, Adam – Rzekł Tommy. Jego głos niebezpiecznie
zadrżał, gdy poczuł ciepły podmuch powietrza na swojej szyi. Uwielbiał
te momenty w których tracił zmysły za każdym razem, gdy wargi Adama
pokonywały drogę od jego ust poprzez szyję aż do klatki piersiowej, a
wraz z nimi niósł się przyjemny, delikatny oddech; teraz to wszystko
stawało się coraz bardziej odległe.
-
Ja potrzebuję ciebie bardziej, kochanie… - Adam zbliżył się do blondyna
i przesunął palcami po jego bladym policzku – Tak bardzo nie chcę,
żebyś odchodził…
Tommy
spuścił głowę. Nie miał odwagi spojrzeć Adamowi w oczy. Do jego uszu
dobiegał cichy szept, brzmiący „proszę, zostań. Proszę cię…”. Zacisnął powieki i cofnął się na krok
-
Powiedz mi chociaż kiedy cię zobaczę, gdzie cię znajdę, gdzie będziesz…
- Mówił Adam, a Brooke poczuła krótkie, bolesne ukłucie w klatce
piersiowej – Chcę cię chronić, ale nie dajesz mi na to szans…
Blondyn
podniósł wzrok, by spojrzeć w niebieskie tęczówki Lamberta. Widok jego
smutnych oczu był najsilniejszym ciosem, jaki mógł w tej chwili zostać
zadany – Dałeś mi wystarczająco dużo siły, bym przetrwał – Zamilkł w
chwili, gdy zobaczył, że z oczu Brooke płyną pierwsze łzy.
-
Nie spodziewałem się, ja… - Adam zmrużył oczy i wziął głęboki oddech.
Wiedział, że prośby, błagania, a nawet płacz nie skłonią Tommy’ego do
zmiany decyzji. Zawiesił dłoń na jego karku i zapatrzył się w
czekoladowe oczy blondyna. Patrzył dłuższą chwilę, by zapamiętać ten
wzrok na jak najdłuższy czas.
-
Jeśli nie można czegoś zmienić, trzeba z tym żyć… - Powiedział
spokojnym tonem Tommy, a każdy jego gest wskazywał na to, że nie chce
odejść. Dobrze wiedział, że zdarzają się sytuacje, w których trzeba
postępować inaczej niż nakazuje serce; a te decyzje należą do
najtrudniejszych i najbardziej bolesnych.
-
Proszę, chociaż pozostań ze mną w kontakcie… - Adam czuł mocne
pieczenie pod powiekami. W tej chwili całe szczęście było niczym piasek
przesypujący się między jego palcami.
-
Odezwę się, obiecuję – Rzekł Tommy i położył dłonie na ramionach
Lamberta – Dałbym wszystko, żeby cofnąć czas… - Zacisnął palce na
ramionach wokalisty. W tej chwili uświadomił sobie jak wiele zawdzięczył
Adamowi. Jak wiele szczęścia ten uśmiechnięty człowiek wprowadził w
jego życie. Jak wielu piękna przed nim odkrył. Ale teraz było za późno;
przed jego oczami wznosiło się imperium przetartych marzeń.
-
Pozwól mi się pocałować… - Szepnął Adam wprost do ucha Ratliffa.
Tommy’ego przeszedł dreszcz na dźwięk tych delikatnych, nieśmiałych
słów. Zmrużył powieki, gdy poczuł ciepły oddech na swoich wargach. Tuż
po chwili Adam złączył z nim swe usta w długim, przesiąkniętym smutkiem
pocałunku. Chłonął go wszystkimi zmysłami, bojąc się, że niebawem
zapomni tych wszystkich szczegółów, które tak bardzo kochał w Tommym.
-
Wrócę… - Szepnął niemal bezgłośnie Ratliff ponownie spuszczając wzrok –
Żeby przywitać poranek, trzeba najpierw przetrwać noc… Zamknij oczy i
spróbuj zasnąć. Kiedy się obudzisz, będę przy tobie.
-
Uważaj na siebie… - Rzekł Adam, całując ukochanego w czoło – Jeśli
będziesz potrzebował pomocy – Nim skończył zdanie, poczuł palec na
swoich wargach. Tommy popatrzył w jego oczy, a jego usta wyszeptały
bezgłośnie „przepraszam”. Ostatni gest, ostatnie spojrzenie. Odwrócił
się i niepewnym krokiem ruszył przed siebie, jakby bał się zostać bez
opieki silniejszego mężczyzny i jedynego człowieka, którego darzył
bezgranicznym zaufaniem. Adam patrzył na plecy Ratliffa, czując uścisk kobiecej dłoni na swoim nadgarstku
- Goń go, pozwolisz mu tak odejść?! – Syknęła przez łzy Brooke – Jeszcze jest szansa…
-
Nie – Uciął krótko Adam – Miłość to także akceptacja wyborów drugiej
osoby, nawet jeśli się z tym nie zgadzamy. Nawet jeśli to boli… -
Ścisnął jej dłoń i przytulił dziewczynę do swojego ciała – Nie płacz
kochana, proszę… - Powiedział szeptem biorąc głęboki oddech. Wsłuchiwał
się w jej cichy szloch i zerknął w dal, widząc rozmazującą się już
sylwetkę Tommy’ego - Nigdy nie pokochałem nikogo tak mocno jak jego… -
Szepnął do przyjaciółki, której ramiona unosiły się od cichego płaczu –
To najpiękniejsze pół roku mojego życia… - Dodał, odsuwając się od
Brooke – Odprowadzę cię do pokoju – Rzekł delikatnym głosem i wziął
dziewczynę za rękę. Otarła łzy
-
Poradzisz sobie? – Spytała, spoglądając na Adama. Nie siląc się na
uśmiech pokiwał znacząco głową. Ucałował ją w policzek i bez słowa
ruszył do swojego pokoju. Obraz przed jego oczami stawał się coraz
bardziej mglisty. Przyspieszył kroku i wszedł do swojego pokoju.
Trzasnął drzwiami i oparł się o nie plecami. Nie daj się złamać. Trzymaj się, cholera, weź się w garść! Wybuchnął głośnym płaczem, osuwając się na podłogę. Wszystko wkoło przypominało mu utracony, najcenniejszy skarb.
***
Tommy
wszedł do mieszkania Pauli. Rzucił torbę na łóżko i usiadł, wzdychając
cicho. Nigdy wcześniej nie czuł się tak fatalnie. Po raz pierwszy w
życiu miał wrażenie, że osobą, której nienawidzi najbardziej na świecie,
jest on sam. Absolutna cisza powodowała coraz większy szum w jego
głowie; gdy odwrócił się zobaczył butelkę wódki stojącą na stole. Usiadł
na skrzypiącym, starym krześle, odkręcił korek i popatrzył na
przezroczysty trunek
-
Twoje zdrowie, Adam – Rzekł do samego siebie. Jednego był pewien; każdy
dzień bez Lamberta będzie stopniowo przybijał deski do jego trumny.
Zamknął oczy i odetchnął ciężkim, wieczornym powietrzem, wsłuchując się w
monotonny pomruk wydawany przez migoczący neon.
Stay with me
Don't let me go
Cause I can’t be without you.
Don't let me go
Cause I can’t be without you.
Danity Kane – Stay with me
***
Camila spoglądała na wyświetlacz swojego telefonu. Kiedy wybrała numer do Adama, zaraz zerwała połączenie. Czy
sprawiedliwość i prawda powinny w końcu zdominować cały ten chaos? Tak,
to chyba odpowiedni czas na podjęcie słusznych decyzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz